niedziela, 19 lipca 2015

"Wcale nie anonimowi" rozdział 2 - pl ver.

Tytuł: "Wcale nie anonimowi"

Paringi: Zayn Malik & Harry Styles (Zarry Stalik)

Opis: Codzienne życie Zayna ma się całkiem dobrze i bezpretensjonalnie. Spotkania grupy jego przyjaciół pod przykrywką regularnej resocjalizacji AA, są pozytywnym oderwaniem od rzeczywistości. Wszystko przewraca się do góry nogami, kiedy od władz miasta dostają oficjalne pismo, powiadamiające ich o tym, że zostaje im przydzielony, uczęszczający do poprawczaka, niejaki Styles...


Co wyjątkowe, nie spotykali się w weekendy.
Prawie nigdy.
Pozostawały odpoczynkiem w najczystszej postaci; połowa grupy pod postacią Liama i Nialla spędzała ten czas z wybrankami serc. 

Liam uważał swój związek za stały, nawet napominając czasem Zaynowi o domniemanych planach matrymonialnych. Dziewczyna była wdzięczna - zgrabna, bezpretensjonalna i w posiadaniu burzy ciemno kasztanowych loków, o których Payne mógłby prawdopodobnie naskrobać epopeję narodową. Co ciekawe, nigdy nie prawił o tym jak bardzo jest w niej zakochany, czy jak traci głowę w jej towarzystwie. Dla przypadkowego obserwatora mogłoby stać się trafnym stwierdzenie, że są raczej przyjaciółmi, niż parą. Przypominali trochę rodzeństwo w przychylnych stosunkach. Byli dla siebie życzliwi i czuli, czasem żartowali ze swoich wad. Malik nieodparcie zarzucał policjantowi, że po prostu do siebie przywykli, że w ich związku przestał egzystować motyw zaskoczenia. Bo tak było, znali się na wylot i jeszcze lepiej, byli przywiązani jak stare małżeństwo. Ale chyba byli szczęśliwi. 

Natomiast co do Nialla był kompletnym zaprzeczeniem postawy kumpla. Jego związki utrzymywały się maksymalnie do miesiąca, konkretnie były takie dwa. Horan lubił balować, czarować kobiety jednego wieczoru, jednak następnego dnia nie potrafił znaleźć tematu, utrzymać rozmowy czy w ogóle zająć się kochanką. Malikowi trudno było przyznawać to przed kimkolwiek, ale Irlandczyk był po prostu cholernie nudny. Na pierwszy rzut oka mógł być czarujący i uroczy, sprawiać wrażenie tego, z którego fajny byłby chłopak, ale nic z tych rzeczy.. Jeśli mimo skacowanego poranka jednej czy drugiej coś się w nim spowodowało, byli sobie parą tydzień, dwa, po czym kończyło się efektownym "jebut", niekończącą się listą obelg i win, oraz siarczystym liściem. Co było umiarkowanie zaskakujące, Horan ani na pierwszy ani na setny rzut oka nie sprawiał wrażenia typa kobieciarza. Zayn sądził, że tak na prawdę nim nie był, że przywykł do jednego stanu rzeczy i podtopił się w tym, półżywo płynąc głębiej i coraz mniej realnie. Ale był dobrym chłopcem, tylko trochę niepewnym swoich potrzeb. 

Za to Malik był singlem, tak jak Lou. Tommo był zbyt zajęty piłką i pracą, a Zayn po prostu nie odnajdywał się w głębszych relacjach, tylko w przeciwieństwie do Nialla potrafił racjonalizować swe żądze. Czasem nawet wydawało mu się, że mógłby być aseksualny. Co prawda bywały momenty, kiedy w otoczeniu szerokich bioder i za dużych dekoltów błądzących pomiędzy barowymi krzesłami, skakał mu puls a bokserki nagle się magicznie kurczyły, ale na pewno nie był typem, który uganiałby się za krótką spódniczką. Jeśli już szedł z kimś do łóżka bez wcześniejszego zamienienia słowa, było jasne, że nie będzie nawet pamiętał płci osobnika.


Kiedy alarm zadzwonił o 6:30, miał wrażenie, jakby cały weekend ktoś brutalnie i bezdusznie wyrwał z jego życia, jak niepotrzebną notatkę z zeszytu. Nie chodziło nawet o przelany alkohol, po prostu tak mało produktywnie przeegzystował te dwa dni, iż umysł samoistnie stwierdził ich absolutny brak.
Spróbował wysunąć się spod kołdry na tyle umiejętnie, by później nie musieć jej poprawiać. Jak co dzień stanął przed łóżkiem, okiem krytyka omiótł pościel, ostatecznie i tak stwierdzając, że nie jest znowu tak źle; jak zawsze. U Malika nigdy nie było aż tak źle, żeby coś poprawiać. Bywały gorsze momenty, fakt, ale nigdy takie, żeby ich żałował czy chciał cofnąć i przeżyć inaczej. 

Narzucił na nagi tors szary bezrękawnik, wcisnął się w czarne dżinsy, wszystko i tak wrzucając w roboczy uniform, bazujący na przeogromnych, technicznych ogrodniczkach o najbrzydszym kolorze świata. Wieczny, malutki koczek, który nosił na głowie, przykrył kanciastą czapką w tym samym odcieniu, poprawiając ją kilka razy. 

Odetchnął głęboko, rzucając okiem na własne odbicie w sypialnianym lustrze. 
O godzinie 6:47, w stroju roboczym, gotowy by ciężko pracować cały dzień, czuł się uczciwy. Prawy obywatel, robiący swoje i nie śniący o rewelacjach. I był sprawiedliwy przed samym sobą, nie udawał, że się stara, nie naginał prawdy na własną korzyść. 
Po prostu żył. 
Bez przesady, jak każdy zwykły ktoś; składowa tłumu. Czuł, że był fair.

Chwycił ciężką torbę wypchaną narzędziami, wrzucił do niej swój stary, poprzecierany portfel, papierosy i ciemnozieloną bluzę. Brak śniadania był dla niego kompletnie naturalny, przyzwyczaił się do funkcjonowania o dymie papierosowym i kawie do okolic lunchu.

Sprawdził godzinę, odblokowując ekran telefonu. Za dwie minuty powinien pojawić się jego pierdolony promyczek słońca w marchewkowym fiacie z wyszczerzonym zgryzem upstrzonym najbrzydszym aparatem ortodontycznym jaki Malik do tej pory widział. Cały Niall. 

Zgodnie z prognozami, po minucie czterdzieści sześć, pod bolkiem zawył żałośnie klakson Horan Mobilu. 

Niespiesznie zwlekał się po klatce schodowej, obracając między palcami klucze do mieszkania. Lubił swoją pracę, nie miał powodów, żeby narzekać na posadę, którą piastował. Choć gdyby mógł głośno wyrazić to co uważa, prawdopodobnie jedynym słowem jakiego by użył, stało by się "przeciętność". Nic nie przypominało mu o codzienności, szarym koegzystowaniu z resztą społeczeństwa bardziej, niż fakt codziennego budzenia się przez alarm w telefonie, ubieranie uniformu i wyjazd do pracy z Niallem. 
Z auta okupującego miejsce pod klatką Zayna po raz kolejny rozległ się przeraźliwie irytujący, smutny ryk. 
Malik zamknął za sobą ciężkie drzwi, wolnym, zmęczonym krokiem dobrnął do samochodu i biorąc bardzo głęboki oddech otworzył drzwi od strony pasażera.

- Dzień dobry, Niall. - mruknął, pakując się do środka pojazdu, za sobą wciągając czarną roboczą torbę, na której tylko ze względu ubarwenia nie było widać, na pierwszy rzut oka, nieestetycznych plam od smaru.

- Cwelasie, ile można się zbierać, no co za księżniczka! Mamy siedem minut, przez Ciebie się spóźnimy. Znowu! - odkrzyknął Irlandczyk w odpowiedzi, szybko wciskając pedał gazu i zmieniając kilkakrotnie biegi. 

- Hm. Również dobrze Cię widzieć. - pokiwał Malik, ledwo zdążając z zapięciem pasów przed tym, jak zawrotna jazda Horana wcisnęła go głęboko w fotel przesiąknięty zapachem sprayu na karaluchy i sosu cytrynowo ziołowego z Nandos. 

- Nie pieprz, Malik. Zostajesz dzisiaj po południu? - oczy blondyna zdecydowanie utkwione w drogę przed sobą, ani na moment nie zaszczyciły spotkaniem wzroku Zayna. Nie, Horan nie był dobrym kierowcą. Ale kiedy szło o dotarcie gdzieś na czas, nie miał sobie równych. Ilość złamanych przepisów, można było przełożyć wyłącznie na dzienne zapotrzebowanie Zayna na papierosy. 

- Raczej. Jeśli chcemy dostać awans, bez nadgodzin się nie obędzie.

- Pf, "chcemy"? Pamiętaj, jedna osoba dostaje awans. Nigdy nie było dwójki w jednym miesiącu.

- Co chcesz przez to powiedzieć? 

Niall sprawił wrażenie mocno zakłopotanego. Jakby mimo pewności siebie, zawstydził się bardziej niż to się do tej pory zdarzało. 

- Chcesz ze mną konkurować? - Malik uśmiechnął się szeroko, wlepiając w kierowcę niemożliwe do odparcia spojrzenie. Horan na ułamek sekundy spoglądnął w jego stronę, zaraz powracając do kontrolowania drogi.

- Niall? Chcesz, żebyśmy byli przeciwnikami? 

Odpowiedź ukształtowana na wzór milczenia, peszyła Irlandczyka coraz bardziej. Wypieki na policzkach prawie zaczęły przesłaniać mu widoczność.
Zatrzymali się na czerwonym świetle. 
Zayn z triumfalnym wyrazem twarzy nie spuszczał wzroku z kompana. Horan silnie gniotąc kierownicę, rzucił spojrzenie na własne kolana.

- Niall.. - głos Malika przybrał niezwykłej, tajemniczej barwy. Delikatna chrypka wyłącznie podkreślała efekt. 

- Uh.. przepraszam. Ale przestań już. - westchnął blondyn, błagalnie spoglądając na przyjaciela.

Zwycięzca oparł się wygodniej, przeciągając lekceważąco.

- Co w Ciebie wstąpiło, draniu? Zawsze szliśmy razem, nie ważne, czy do przodu, do tyłu czy w bok. Horan i Malik. - burknął brunet, wpatrując się w lewą część krajobrazu.

- Wybacz no. Po prostu myślę racjonalnie.

- Sracjonalnie. Dostaniemy awans razem, albo wcale. 

Do końca podróży żaden z nich nie odezwał się ani jednym słowem. Zayn nie chciał zmian w ich relacji. Fakt faktem, Niall co do sprawy z awansem miał tutaj rację, a jednak Malik chciał wykluczyć możliwość rozpadu ich przyjaźni. Nawet jeśli tylko jeden zdobyłby wyróżnienie, to nie musi być koniec, jeśli następny ma szansę za miesiąc. 
I jeśli tylko nie będą o tym rozmawiać. Brunet zawsze utrzymywał, że roztrząsanie spraw działa na niekorzyść dla obu stron. To tak jakby wymawiać się skuteczniejszym gojeniem i z tej racji mieszać ze sobą wszystkie przepisane leki. Możliwe, że zadziałają lepiej, jednak w większości przypadków zrobią tylko większe gówno. 

Zajechali pod warsztat spóźnieni dwie minuty, w pośpiechu wygramolili się z ciasnego wehikułu i puścili się pędem do socjala. Bez zastanowienia wpisali nazwiska na listę w ostatnią i przedostatnią lukę, zaraz potem biegnąc przez szatnię, wrzucając torby do szafek i wpadając do głównego garażu. 
Pozostali pracownicy na chwilę zwrócili ku nim głowy, zaraz jednak obojętnie wracając do zadań im wyznaczonych. Tylko jedna para oczu ciągle ich lustrowała, nieuchronnie się zbliżając.

- Malik, Horan. Zaszczyciliście nas wreszcie. - kierownik jadowicie wygiął usta w brzydki uśmiech.

- Korki szefie. - mruknął Niall, pokornie opuszczając głowę. To on zawsze reprezentował ich dwójkę w razie problemów. A jak wiadomo, nieszczęścia zawsze chodzą parami. Było to aż zbyt prawdziwe w przypadku tej pary. 

- Rozumiem, jasne. Ile zatrzymały was korki.. - zarządca odsunął rękaw służbowego polara, dopatrując się godziny na zbyt wytwornym jak na mechanika zegarku. - No tak. Jest cztery po siódmej. Wiecie o której zjawił się dzisiaj Evans*? 

Spojrzeli na siebie w wymownym milczeniu.

- Darvis!! Pozwól do mnie! - skrzeczący głos kierownika rozniósł się płytkim wrzaskiem po garażu.

Osobnik, który zareagował na swoje imię, uniósł głowę na podobieństwo surykatki, którą cokolwiek nieco przypominał. Ciemne, wystrzępione blond włosy pokrywały jego głowę tylko częściowo, rzadki zarost okalał twarz twarz nadając jej niechlujny charakter, chociaż sam pracownik był przykładem liżącej odbyty beznadziei. 

- Tak panie Bale*? - ten kaczkowaty głos przyprawiał Malika o nerwowe drżenie dłoni. 

- Evans, chłopie! - potężne ramię kierownika wylądowało na chuderlawym barku. Niall i Zayn niemal parsknęli śmiechem, na widok usilnych starań mężczyzny w powstrzymaniu trzęsienia się krzywych, chudych nóg. - Powiedz mi, kiedy ostatnio przyszedłeś spóźniony do pracy?

Nastąpiła krótka chwila ciszy, widać było zaniepokojone skupienie na twarzy Darvisa.

- Yhm.. chyba.. chyba... nigdy panie kierowniku. - odparł niepewnie miażdżony pracownik. 

- Święta prawda, Evans, święta prawda! - Bale niedźwiedzią łapą poklepał blondyna po plecach, o mało nie odbijając mu płuc. - A kiedy nie wyrobiłeś normy?

Pracownik nie odezwał się z czystego zakłopotania.

- Tak jest, też nigdy! Tak samo, jak nigdy nie zdarzyła Ci się nagana, dostajesz pochwały i bierzesz dużo nadgodzin. Powiedz, czy nie jesteś idealnym materiałem na pracownika miesiąca? 

Niall się spiął. Malik zauważył to w jednej sekundzie, wyłapał ten krótki moment napięcia mięśni na wydźwięk końcowego sformułowania. Zayn także był spięty. A przynajmniej tak mu się zdawało. 
Bale przeszył zakwaszonym spojrzeniem obu zainteresowanych, zaciskając palce na ramieniu Darvisa. 

- Taak.. pracownik miesiąca.. to Ty Evans. Tak, postanowione. Zaraz wypiszę zaświadczenie, pozwolisz do mojego biura?

Wypieki na twarzy blond szczura stanowiły odpowiedź na każde aktualne pytanie płynące od kierownika. 

- Ale..! - Niall łamiącym się głosem jęknął za oddalającą się dwójką. 

Przyjaciele stali tak, aż dwójka, którą odprowadzali wzrokiem, zniknęła za matowymi drzwiami biura Bale'a. 

Cisza, wypełniająca przestrzeń między Malikiem i jego blond szoferem, stawała się zbyt uciążliwa. Wreszcie rozległo się siarczyste przekleństwo, zaraz po tym trzask przewracanego, metalowego kubła. 

- Jak on mógł, ten skur.. agh!! - Horan krzyknął po raz kolejny, mimo, że już kilka par oczu było utkwione w jego oddającej się furii postaci.

- Niall, uspokój się.. Ni-... - urwał, kiedy klucz trzynastka świsnął mu obok ucha. 

- Zayn, tak będzie co miesiąc, ten zasraniec po prostu nas nie lubi, bo jesteśmy od niego lepsi, jeśli da nam awans, to tak jakby siebie wywalił, dlatego nigdy go nie dostaniemy, Zayn, nigdy, kurwa!! - młodszy wsunął palce w blond włosy, targając je rozpaczliwie. 

Malik postąpił krótki krok w kierunku przyjaciela, obejmując go ramieniem.

- Jest mnóstwo osób, które jeszcze nie wiedzą jak mnie nie znoszą. On się dowiedział i to uwidacznia. Ale to nie znaczy, że nie mamy szansy na awans. Praca to praca, w końcu skończą mu się ekwiwalenty, a na scenę wkroczymy my. Zobaczysz. 

Kilka rozgoryczonych westchnień wyciszyło puls Irlandczyka.

Wypuścił ciężko powietrze. 
Zamknął oczy.
Otworzył.

Jego spojrzenie było spokojniejsze.

Uśmiech Malika nasunął na twarz Horana delikatny cień optymizmu. 

- Jeszcze uwalimy drania. Zobaczysz.

- Chodź do pracy, Zayn. 

- Racja. Robota się sama nie zrobi. 

Wsunęli na dłonie robocze rękawice i zabrali się do tego, co było ich psim obowiązkiem. Do ciężkiej pracy prawych obywateli. 

Do reperowania samochodów. 



*Darvis Evans; Andrew Bale - zbieżność nazwisk jest przypadkowa i nieumyślna. Postaci ukazane w  opowiadaniu są wytworem wyobraźni autora i nie są wzorowane na prawdziwych osobach.


Do przeczytania! - Gabriel.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz