Pokazywanie postów oznaczonych etykietą mental illnesses. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą mental illnesses. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 25 kwietnia 2016

"Niedopałek (Gdy krzyża brak)" - free writing

Tytuł: Niedopałek

Podtytuł: Gdy krzyża brak 

Opis: Klasyczny drabble, równe sto słów. Miniatura depresyjna, jak widać nawet ten stan ma swoje twórcze wykręty. 


Dym wzniósł się leniwym ściegiem przez materiał klarownego, lekkiego powietrza. Niechętnie skierował opryskliwie znudzone spojrzenie ku niebu i zmarszczył brwi, głęboko myśląc na spolaryzowany temat.
- Boże mój. - jęknął, zawierając kurtyny powiek, wciągając tytoniowy oddech do płuc i bezwładnie opuszczając wiotką rękę, ściskającą  na w pół spalony papieros. 
- Boże mój... - podjął, tym głośniej, unaoczniając fatalny stan swego gardła, które zaskrzypiało z lekka i dodało rdzy jego barwie. 
- Czemuś mnie opuścił. - zaintonował, ciągnąc żałosny, zawodzący na melodię pasyjnych śpiewów ton. 
Wyrzucił niedopałek, obserwując spokojnie, jak dokonuje żywota w powietrzu i wpada bezgłośnie w odmęt chaotycznie wzburzonego nurtu ciemnej, gniewnej rzeki.
Plusk.
Amen.


Gabriel Jankowiak

czwartek, 14 kwietnia 2016

"How to reach the target?" OS - 3/3 (ending?)

Tytuł: How to reach the target

Paringi: Taegimin (Kim Taehyung & Min Yoongi & Park Jimin)

Opis: Z tym zakończeniem było więcej kłopotu, niż z jakimkolwiek wcześniejszym opowiadaniem. Ja nie wiem co się dzieje, nie wiem czy dobrze robię, jeśli myśleliście o czymś innym, chętnie poczytam jak wyobrażaliście sobie, że potoczą się losy miętuska, rudego i fała. 


Jimin się Taehyunga najzwyczajniej bał.

To było do przewidzenia; jeszcze tego dnia wdał się w bójkę z jakimiś typami spod ciemnej gwiazdy, dostał po uszach od właściciela sklepu, obok którego przechodzili, a Tae jakoś tak z niczego stwierdził, że fantastycznie będzie nabazgrać coś na wystawie jaskrawo-czerwonym sprayem, ostatecznie złapała go policja, a Yoongi wraz z rudowłosym musieli ratować jego wielce podatny na kłopoty tyłek. Czym był ten dzieciak.
No, nie miał prawa tak o nim mówić, dowiedział się bowiem, iż Taehyung jest - o dziwo - z tego samego rocznika co Park. Najmniejszy z trójki kompletnie nie pojmował osoby blondyna. Był dziki, głupawy, porywczy.. zupełnie nie pasował do osoby Yoongiego. Myśli zaprzątała mu ciekawość ich historii, co musiało stać się w tych kompletnie odmiennych osobach i ich życiach, że aktualnie byli ze sobą tak bezkrytycznie, absurdalnie blisko.

- ChimChim! - rozległo się nagle nad uchem rudego, które padło ofiarą zwierzęciu w ludzkiej skórze, zwanemu Taehyung. - Jesteś tak samo nudny, jak Yoongi, wiesz? Po co ja w ogóle z wami łażę..

- Nikt Cię nie zatrzymuje. - mruknął Jim kąśliwie, unikając karcącego spojrzenia Yoongiego, czuł bowiem, jak wypala w nim ogromną dziurę.

- I tylko dlatego wciąż tu jestem. Można Ci chociaż pograć na nerwach.. - swoim niskim głosem Tae uformował coś na kształt warknięcia z uśmiechem na ustach, ni z tego ni z owego zaciskając pięści na materiale kurtki rudego i w pół kroku ciągnąc go w tył, tak, że ten ze zdezorientowanym stęknięciem wpadł prosto w szerokie, silne ramiona rówieśnika. - Jesteś słodki, kiedy się tak złościsz, Jiminie.

Park nie rozumiał sytuacji, nie wiedział co począć i jak się z tego wyrwać. Poczuł tylko ciepłe wargi, które w najmniej oczekiwanym momencie przylgnęły do jego odsłoniętej szyi. Tae bez trudu przytrzymał chłopca w stalowym uścisku, aż do momentu, w którym na jego skórze wykwitł zaczerwieniony, od środka niemalże siny ślad. Dopiero wtedy blondyn z zawadiackim uśmiechem wypuścił mniejszego z ramion, a ten bez chwili namysłu złapał się za szyję, jakby właśnie co najmniej został ugryziony przez toksycznego zombie. Min wyraźnie skołowany stał tylko z nieobecnym wyrazem twarzy, obserwując całe zajście raczej zaciekawiony niż oburzony. W przeciwieństwie do rudowłosego.

- C-.. co?! Coś Ty właśnie odwalił, co?? - pisnął gotujący się od wewnątrz Jimin, po czym rzucił oskarżycielskie spojrzenie miętusowi. - A Ty? Nie masz zamiaru nic z tym zrobić?!

Tae stał niewzruszenie i tylko zanosił się zduszonym śmiechem. Leniwie przestąpił kilka razy z nogi na nogę, doczłapując tym samym do Yoongiego, którego otoczył ramieniem, przyciskając do siebie jego drobnej postury ciało. Niższy nie okazywał wyraźnych sprzeciwów.

- Ejj.. ChimChim.. Ty mała, ruda kuleczko.. Sporo się jeszcze musisz nauczyć. O Yoongim, o mnie, o sobie. - westchnął blondyn, jak gdyby nigdy nic nachylając się bliżej hyunga i z niezakłóconą pewnością siebie rozchylone usta składając na jego delikatnych wargach.

Jimin zadrżał.

Tae był absolutnie bezwstydny, pogłębił pocałunek momentalnie, zaborczo przyciskał do siebie hyunga, spijając bliskość niczym przegłodzony wampir. Do pewnego momentu Min pozostawał wobec tego całkowicie obojętny, ze zmrużonymi powiekami grzecznie wyczekując kolejnych ruchów młodszego. Aż w końcu stała się rzecz, której Jimin ani nie przewidział, ani jak się okazało, wcale nie chciał. Starszy powoli, jakby od niechcenia, uniósł ramiona, otaczając nimi szyję blond dzieciaka, który na gest zareagował nad wyraz ochoczo. Traktując interakcję niczym oficjalną zgodę, czy może raczej zaproszenie, chwycił go mocno w talii, a Jimin mógłby przysiąc, że usłyszał ze strony Yoongiego coś na kształt zduszonego stęknięcia. Pocałunek trwał, wlekł się, dwójka smakowała się już długo, z każdą jednak chwilą wręcz pogłębiając doznanie z tym większą pasją i zaangażowaniem.
A Park stał. Patrzył na scenę, jedną dłonią ciągle trzymając zmaltretowaną szyję, przyglądał się i wcale nie wierzył w to co widział.
No bo Yoongi z chłopcem.. Okej, może nawet gdzieś tam na to liczył. Ale dlaczego, na bogów, czemu pozwalał Tae dotykać swoich bioder, gryźć wargi, które na pewno były słodkie i delikatne. Park zmarszczył brwi, nie odszedł jednak, wytrwale czekając aż zakończy się intymna chwila dwójki przed jego oczami.
Doczekał się ostatecznie, chociaż nietęgi wyraz jego twarzy sugerował, że był zdecydowanie niezadowolony z tego jak długo musiał wyczekiwać.
Tae odsunął się od hyunga, z zaskakującą czułością gładząc jego policzek i uśmiechając się subtelnie pod nosem. Na widok Jimina najwyraźniej nieco się zdziwił.

- O.. Zostałeś? - jęknął nie starając się nawet o opanowany ton i wyciszając rozbuchane emocje. Porozumiewawczo zerknął na Yoongiego, który z rumieńcem na bladych policzkach wpatrywał się intensywnie w czubki własnych butów, nieskory do jakichkolwiek interakcji.

- Ano, jak widać. - odparł Park cicho, acz stanowczo i odchrząknął, chcąc najpewniej dodać sobie odwagi. Stanąwszy wyprężony niczym struna przed Taehyungiem, który nabrał już typowego dla siebie cwaniactwa.
Yoongi stał w miejscu, cichy jak zawsze, ale tym razem uciszony.

- Więc mam rozumieć, że chcesz się nauczyć? O nas? - mruknął Taehyung zmniejszając dystans między sobą a Rudym. Przyglądał mu się uważnie z góry, starając się bystrym okiem wyłapać każdą emocję, jaka przemknęła przez Jiminowe oblicze.

Długa cisza trwała nieprzerwanie, zakłócana tylko trzema spokojnymi, podejrzliwymi oddechami.

*

- Chodźmy do mnie. - wybrzmiał miękko miętowy tembr, zlewając się z szumem wiatru, który przybrał nieco na intensywności.

*

Zsunął z bioder materiał spodni, przdz krótką chwilę mocując się z przeciśnięciem stóp przez nogawki. Nieco niepewnym gestem pozbył się również bielizny, całkiem nagi stając przed dwoma parami oczu.
Tae uniósł kąciki ust i wyciągnął otwartą, zapraszającą dłoń w kierunku rudowłosego.
Jimin wciąż nieco nieufnie zbliżył się doń, pozwalając, by ręka blondyna oplotła jego bok, bez namysłu przyciągając ciało niższego do siebie. Blondyn począł przyglądać się posturze chłopca już z całkiem bliska, całkiem zatopił się w pełnym pasji analizowaniu ciała rudego, wodząc smukłymi dłońmi po powierzchni skóry niczym podczas badania nieznanej sobie do tej pory mapy.
Yoongi natomiast, mniej pewny siebie niż kiedykolwiek, odważył się w końcu podnieść na Jimina wzrok i złączyć ich spojrzenia w momencie niepewności. Starszy wstał jednak z uda blondyna, przylegając do boku rudego i zaplatając chude kończyny na jego ramieniu.
Jimin czuł, że dotyk Tae powoli zaczyna palić, spojrzenie Mina peszy i zawstydza. Wkrótce uderzyło w niego gorąco, kumulujące się w podbrzuszu pod postacią intensywnego trzepotu motylich skrzydeł.

- Piękny jesteś, Jiminnie. - mruknął w końcu Kim, zerkając od dołu na oblicze rudego, który bezzwłocznie odwrócił głowę, czując jak jego policzki stają się ciepłe od nagłego napływu krwi.
Yoongi uśmiechnął się pod nosem, opierając czoło o skroń Parka i na krótką chwilę mrużąc senne powieki.

- Jesteś, to prawda. - dodał szeptem i musnął rozchylonymi wargami delikatną skórę na przełomie policzka oraz ucha chłopca.

Rudy drżał, nie czuł się już na siłach, aby to jakkolwiek powstrzymywać. Zwłaszcza, że Yoongi całował jego ucho, szyję, obojczyki. Zwłaszcza, że Taehyung wodził opuszkami po napiętych mięśniach ud, po biodrach. pośladkach. Wkrótce delikatna dłoń zaczęła zaciskać się na ciele najmniejszego, zapuszczone paznokcie wbijały się w skórę, zostawiały zaognione, wąskie pręgi na ślad swojej bytności. Na szyi czuł oddech miętowego, jego gorący język, drobne, ostre zęby, nadgryzające nienaruszoną do tej pory taflę skóry Jimina.
Obie dłonie Rudego znalazły już sobie miejsce; jedną przytrzymywał przy sobie głowę Yoongiego, wplatając palce w jego błękitne włosy i zaciskając je na nich w przypływach skumulowanych emocji.
Drugą dłonią wodził po zaskakująco drobnym ramieniu Tae, co jakiś czas pieszczotliwie zahaczahąc palcami o jego obojczyki, trącając płatek ucha.
Nagi, bezbronny, w objęciach dwójki kochanków, drżący z zimna i gorąca.
Dłonie pieszczące jego ciało, usta błądzące przez nadwrażliwą skórę, języki doprowadzające go na granice świadomości i racjonalnego myślenia. Trzy serca, wybijające głośny, chaotyczny rytm.

***

Rozwleczony jęk rozniósł się po pokoju, przyprawiając Taehyunga o dreszcze ekscytacji.

- Cholera.. - wysapał ciężko Jimin, wiercąc się pod wpływem zaciśniętych na pośladkach dłoni i przyrodzenia energicznie rozpychającego jego wejście. Zagryzł mocno dolną wargę i wziął kilka szybkich oddechów przez nos. Wkrótce jednak Yoongi zawinął biodrami, domagając się utraconej uwagi i ocierając się pulsującym penisem o policzek rudego.

- C-chim.. - jęknął błagalnie, na co młodszy chwycił jego członka bez chwili zwłoki, najpierw przez moment sunąc zaciśniętą dłonią po całej jego długości, następnie oplatając go opuchniętymi, gorącymi wargami i zasysając się na miękkiej główce.
Słonawy posmak wypełnił wkrótce wnętrze jego ust, spłynął w dół gardła, a Park zakaszlał cicho, ze łzami w kącikach oczu znacząc na przyrodzeniu miętowego niekonkretne wzory mokrym językiem. Kilka drobnych kropel spłynęło jeszcze po nim, a Min głośno wypuścił z płuc wstrzymywane powietrze. Czule przeczesał rude kosmyki grzywki Jimina i jeszcze przez chwilę postarał się ukoić rozszalałe tętno. Tae natomiast wznowił pchnięcia w spazmatycznie szybkim tempie, na co Park odpowiadał salwami zachrypniętych, siłowych pojękiwań i westchnień.

- Tae.. o boże.. - zapowietrzył się w końcu i obficie rozlał się na prześcieradło, przykurczając mięśnie brzucha i podkulając ramiona. Na wyższego zadziałało to niemal jak rozkaz, uderzył miednicą o pośladki chłopca jeszcze kilka razy, wchodząc w niego po same jądra i ostatecznie szczytując obficie w ciasnym, gorącym wnętrzu Parka.
Obaj zacisnęli powieki, a Jim rozchylił je dopiero w momencie, kiedy poczuł spływające po wnętrzu ud ciepło. Z tą chwilą oddał się obezwładniającemu zmęczeniu, opadł częściowo na pościel, częściowo na tors błękitnowłosego. Ten momentalnie objął go na wysokości łopatek i jął z wielką delikatnością gładzić wcześniej zadrapaną przez siebie skórę.
Tae pochylony do przodu starał się uspokoić oddech, w końcu zerkając na obejmującą się dwójkę i kładąc się tuż obok nich, przy okazji ramieniem otaczając talię Jimina.
Trzy, splatające się, gorące oddechy.
Jimin już po chwili smacznie spał, dzięki czemu tętno zwolniło i jedynym śladem wcześniejszych wydarzeń był permanentny rumieniec na jego policzkach oraz ciało pokryte bordowymi pręgami oraz licznymi siniakami. Tae uniósł jeden kącik ust.

- Mały, słodki Jiminnie. - mruknął z uśmiechem paznokciami znacząc ledwo wyczuwalne przez śpiącego tory na skórze jego pleców.

- Wreszcie nasz. - dodał cicho Yoongi, łapiąc kontakt wzrokowy z młodszym. 

Uśmiechnęli się szeroko, przyciskając swoje usta i darząc się kilkoma czułymi, najczulszymi gestami.

*

- Strzał!

Cięciwa wysmyknęła się z wprawionych palców, strzała pomknęła ze świstem przez powietrze, grot tępo utkwił w samym centrum tarczy. 

- Doskonale, Jimin. - trener poklepał z uznaniem ramię chłopaka, przez lornetkę podziwiając wynik rudowłosego. - Kolejna dziesiątka. Niedługo całkiem przestaniesz pudłować. 

Z radosnym, wdzięcznym wyrazem twarzy chłopak skłonił się przed trenerem, a ten wkrótce zniknął w gabinecie. niosąc ze sobą do połowy zapełniony zimną, czarną kawą kubek. 
W tym samym momencie drzwi głównego wejścia rozchyliły się, wpuszczając na teren drobną sylwetkę chłopca o miętowo-niebieskich włosach. Jimin poczuł przyjemne mrowienie w podbrzuszu. Chłopak na widok rudego przystroił się w oszczędny, ale szczery uśmiech. Podszedłszy do strzelca odsunął łuk od jego ciała, zajmując jego miejsce i przywierając w szczelnym uścisku do młodszego. Usta Yoongiego leniwie musnęły płatek ucha towarzysza. 

- Tae wpadnie nam dzisiaj pokibicować. - mruknął, na co Jimin bez słowa skinął głową i przybrał zadowolony wyraz twarzy. - Może się do niego wreszcie przekonasz.. - dodał cicho i zaczepnie uszczypnął bok rudego, na co ten wzdrygnął się i pokręcił z politowaniem głową, dostawiając łuk do ramienia i celując w kierunku tarczy na końcu toru.

- Lewe skośne. - krzyknął jeszcze miętowy, znikając za drzwiami.


THE END(?)
Do przeczytania! - Gabiś



wtorek, 19 stycznia 2016

"Dabo vobis omnia me" - Vmin (OS)

Tytuł: "Dabo vobis omnia me"

Paringi: Vmin (Kim Taehyung & Park Jimin)

Opis: Ostrzegam na wstępie! Jest to opowiadanie, które ma w sobie duże ilości obfitych opisów przyrody fantastycznej, wątki demonologii i magii pierwotnej, jeśli nie lubisz tematu - nie czytaj. Poza tym zapraszam wszystkich, jest tu nieco sado-maso przy okazji stosunku, który odbywa się pomiędzy człowiekiem a demonem, generalnie jeśli potrzebne będą jakiekolwiek wyjaśnienia, jestem do dyspozycji w komentarzach i wszystko objaśnię tak jak trzeba. A teraz - zagłębcie się w świat nocy, magii i przysiąg. Witam i otwieram bramę świata, gdzie nic nie istnieje, a wszystko to zjawa.. 


Przemierzał las w nasuniętym na czoło, ciemnym kapturze bluzy. Było zdecydowanie za zimno na noszenie jej bez kurtki. Ale on chciał zmarznąć, w końcu tak mało już czuł. Chciał, żeby chłód przeszył go do kości, przeniknął, chciał go wchłonąć i nie oddawać. Zamarznąć przy świetle księżyca. Tak byłoby najpiękniej..
Wylać z siebie ostatnie tchnienie, zatrzymać się nad brzegiem jeziora i pozwolić tafli otulić siebie długimi, lodowymi mackami, pozwolić sobie jeszcze raz utonąć w ciemnej mgle nocy. Wzdłuż jego ścieżki połyskiwały zmrożone korzenie, każdy krok trzeszczał i łamał się. W powietrzu unosił się zapach cieni, wody, drzew. Słyszał delikatne, perliste dzwonienie, gdzieś w oddali, szmer przy stopach, huk zagubionej w lunatycznym amoku sowy. Martwe, wieloletnie dęby cicho pomrukiwały na przenikliwym wietrze. Nieznana, jaśniejąca w jego umyśle zduszonym, pijanym światłem siła, popychała go przed siebie, wgłąb, w gęstwinę, dalej w tajemnice i milczenie. Oddychał płytko, pławiąc się w wilgoci powietrza i jego niespotykanej, nocnej strukturze. Wiedział, że nie wróci. Czuł to głęboko, w kręgosłupie, żebrach, czaszce i piszczelach. Sople lodu kołatały w nie ciężko, przypominając mu jego własne decyzje i postanowienia. Dzisiaj. Zrobi to dziś.

Naciągnął rękawy bluzy, czując jak chłód gwałci bezwstydnie jego słabe, zdrętwiałe ciało. Księżyc towarzyszył mu wytrwale, czuwał jak starszy brat nad losem swego zagubionego rodzeństwa. Wydawało mu się, że chodzi już bardzo długo. Godziny rozpływały się w zapomnienie w mglistych myślach, odsuwały się na drugi plan świadomości, gardził nimi bez zastanowienia i ostrożności. Były mu już zbędne.
Powieki same zlepiały się ze sobą z każdym postawionym krokiem. Ciemność przybierała na gęstości, coraz łatwiej było mu rozróżnić blask od złudzenia. Szukając spokoju, starał się nie odpłynąć w ramiona sennych kochanków, a pozostać w kontakcie z otaczającym go światem. Szmery powoli cichły, już coraz rzadziej słyszał cichutkie stukanie, czy melodie spod jeziora. Może to też jego uszy kładły się spać, dlatego słyszały coraz mniej. Nie chciał zasypiać. Najpierw musi to zrobić, musi. Nie może zasnąć, wtedy wszystko pójdzie na marne. 

Wkroczył powoli na niewielką, oświetloną srebrzystą łuną polankę, wyrwę w wiekowych pniach i wilczych jagodach. Zatrzymał się i wziął głęboki oddech, wypełniając płuca zapachami i powietrzami. Zdawało mu się, że czuje absolutnie wszystko co jest w stanie; ciężki, wilgotny zapach jeziornych traw i topielców, woń liści, trujących owoców, przegniłej ściółki, czarny, zroszony gwiazdami kosmos, krew rozprutego gdzieś w gęstwinie zająca, mokrą, wilczą sierść, zapach ziemi, chcącej być niebem. 
Wyjął z kieszeni spodni drobny, poręczny scyzoryk. Wysunął ostrze, obrócił kilka razy w skostniałych palcach. Zmrużył oczy i powstrzymując się od pełnego rozkoszy uśmiechu wpełzł nożykiem pomiędzy bluzę a bladą skórę swojego nadgarstka. Powiódł brzytwą po ciele, niczym pożądliwe usta mkną przez szyję kochanka, zaborczo, rajsko, dotkliwie. Przez wnętrze dłonie spłynęło kilka burgundowych strumieni, a każdy znalazł swoje ujście w lśniącej na czubku długich paznokci kropli. Rozchylił powieki i uniósł głowę w górę, wpatrując się ze spokojnym uśmiechem w gwiazdy. Czuł szepty, ciche, delikatne szepty, które kołysały go, unosiły się wraz z wiatrem, gwiezdne szepty tych, którzy na co dzień milczą zaklęci w skały. Odsunął ostrze od przedramienia, dłonią splamioną krwistymi smugami zadarł bluzę, ukazując księżycowi biały, okraszony drobną, gęsią skórką brzuch. Przytulił nóż do skóry, naruszając jej biel powolnymi, wyważonymi ruchami. Materiał jego spodni zaczął powoli nasiąkać intensywną czerwienią.

Wtedy poczuł jak coś z lodu łapie jego nadgarstek, delikatnie i równie spokojnie. Jak taniec, z góry zaplanowany układ wydarzeń. Nie stawiał oporu, nie zadawał pytań. Wiedział, to się dzieje, teraz. On się zjawił.
Druga lodowa dłoń wpłynęła posuwistym, cienistym ruchem na jego cieknący życiem brzuch. Zamknął oczy. Rany powoli otwierały się i zamykały pod mrożącymi palcami, tak doskonale hipnotyzując i uzależniając właściciela. Czuł jego czarny oddech na karku, Niemalże mógł dostrzec jego smolisto-granatowe ślepia. Uśmiechnął się delikatnie. W tym momencie ćmie usta opadły na jego szyję, popłynęły leniwym nurtem w górę rzeki, aż do płatka ucha, zaciskając się na nim wilczymi kłami. Sapnął cicho, poruszając szybko klatką piersiową. Zaraz też jego śpiące uszko przyozdobiły drobne krople zbyt gęstego oddechu, jeziora, magii. Mokra od krwi dłoń na brzuchu przesunęła się wyżej, brudząc jego ciało rubinową przysięgą. 
"Dem animae luna..." szeptał cicho, ".. dem sanguine stagnum, dem spiraculum spitirus..", westchnął, unosząc brwi i czując jak powoli jego ciało wznosi się, serce bije nieznany, pierwotny rytm, dłonie i usta pieszczą księżycowymi ułudami, ".. dem oculos nebuli, dem somnium nox..". Rozrzucił kurtyny powiek, łapiąc oddech i nadgarstki podróżujących po jego ciele dłoni.
Był całkiem nagi, leżał na wilgotnej od rosy trawie, przed jego obliczem zawisły tylko dwie wąskie, srebrzyste tęczówki. Wpatrywał się w niego jak w ofiarę, w łup, w miłość, w niebo. Czuł, że jest wszystkim, że jest zaklęciem, pięknem, czasem. Uniósł drżącą z zimna dłoń ku jego sinej, czarnej skórze. 

"Dabo vobis.. omnia me."

Cień wpełzł się w jego wnętrze, powoli, zdecydowanie, z ust uleciało w eter przeciągłe jęknięcie. Czuł, jakby noc przeszyła go ostrzem, wypełniła go całego, każdy zakątek jego ciała był z leśnego mroku, a świadomość błądziła gdzieś pomiędzy wąskimi pniami zmrożonych drzew. Oparł zlodowaciałą dłoń o skrzącą się w blasku księżyca trawę, on wyszedł z niego, pchnął ponownie. Na to poraniony zawył jeszcze raz, tym razem głosem pełnym zwierzęcia, instynktów. Powtórzyło się to jeszcze kilka razy, wyciskając z białoskórego kolejne potoki błagalnych jęków. Wił się wraz z rytmem spokojnych pchnięć, zatapiał paznokcie w zimnej ziemi, rozdzierał powietrze cieniejącym oddechem. Granatowo-stalowe ślepia wwiercały się w niego, pożerały go, śmiały się każdym powiewem nocnego wiatru. Osunął się niżej, drżąc w spazmach pożądania, chłodu, suplikacji o czary i gwiazdy. Splótł spojrzenie ze zbliżającym się kosmosem, z figlarnym, jasnym, żółtawym księżycem. Oddał się bez reszty głębokim, wypełniającym go po czubek świadomości pchnięciom Cienistego, pozwalając ustom wyszywać najpiękniejsze melodie czarnej rozkoszy. Aż do momentu, kiedy jego ciało przyjęło kilka długich, intensywnych wybuchów księżycowego płodu, nasienia jeziora i północnych wiatrów. Wyprężył się w łuk, czując jak jego wnętrze wypełnia się stopniowo, przepełnia, pozwolił kroplom spełnienia wypłynąć i zmieszać się ze świeżą, jasną krwią. 
Czarne, dymne rogi Cienia unosiły się i opadały wraz z jego wilczym posapywaniem. 
Wyszedł z blado-skórego, uklęknął przed nim i uśmiechnął się tak, jak śmierć uśmiecha się do konającego. 

- A teraz, Kim Taehyung, zródź córkę cienia i rozpaczy, albo zgiń, na wieczność ogarnięty mrokiem, samotnością i lodem wody jeziora, błądząc pomiędzy snem a jawą, nigdy wybrany i nigdy pominięty. - wycedził cicho rogaty, przypatrując się poranionej łani.

- Jestem na Twój rozkaz, oddaję Ci ciało i wolę. Zrób ze mną co tylko chcesz.. Panie. - odezwał się zachrypniętym, ciężkim, niskim głosem, spoglądając na Cień z rozchylonymi ustami i łapiąc trzepoczący skrzydłami oddech w pulsujące bólem płuca. 

W odpowiedzi otrzymał szeroki, błyszczący żółcią i posoką uśmiech.

***

Mgła spowiła jego ciało. Blade, przymrożone, przecięte sinymi pręgami. Oddychał powoli, miarodajnie, bez słonecznego pośpiechu. Jego źrenice zlały się z tęczówkami, powoli przechodząc także w białka. Z uśmiechem oglądał powoli szarzejące niebo. Noc umykała tam, gdzie jej nikt nie znajdzie, ustępując miejsca kolejnemu wschodowi słońca, kolejnej nadziei. Gęste powietrze unosiło się, jak kotwica wyrywana z dna morskiego, kiedy statek odpływa miotany głupią, bezduszną falą. Świetlista szarość z przed wschodu otulała powoli każdy bezradny pień, każde źdźbło trawy, najdrobniejszą smugę na tafli jeziora. Jego skostniałe członki, napęczniały brzuch, rzęsy, na których skropliła swój byt mleczna mgła. 
Wpatrywali się w siebie bez pamięci. Bez woli. Bez rozumu. Nic nie było tak istotne, jak to spojrzenie, ta zaprzysiężona więź, okupiona ofiarą i dopełniona cienistym, połyskującym w poświacie księżyca aktem. 
Aż pierwsze promienie ognistego słońca przedarły się przez gęste pnie drzew, przez rosę i myśli. Chłód formował z oddechu niewielkie obłoczki, słońce przeszywało je rdzawymi promieniami. 

Córka zakwiliła wraz z pierwszym oddechem świadomości i chęci do życia. Cień uniósł ją powoli, przytulając do piersi i pochłaniając z uśmiechem jej cichy, żałosny skowyt.

Zmęczenie, ulga, światło, chłód. 

A ciało?
...
Rozpłynęło się wraz z mgłą, dostając upragnione zaklęcia, gwiazdy i czas.


Do przeczytania! - Gabriel



poniedziałek, 16 listopada 2015

"Like a Butterfly" cz.6 - pl ver.

Tytuł: Like a Butterfly

Paringi: -brak-

Opis: Nieuchronnie zbliżamy się do zakończenia serii. Pozostały planowo jeszcze dwa rozdziały, całkiem możliwe, że ostatni będę musiał dodawać w częściach. Ale na to jeszcze czas, teraz przedstawiam wam najnowszy rozdział, historię Kim Seokjina. Uwaga - w mojej opinii, jest to najstraszniejszy i najbardziej odrażający rozdział ze wszystkich dotychczasowych. Autentycznie czułem mdłości pisząc ten tekst, ledwo udało mi się dokończyć. Zważcie na me słowa i przygotujcie się na mentalną wyciskarkę soku. Enjoy. 


Witam państwa!
Ha!

Jestem w wręcz nieziemskim humorze, z racji zbliżającego się punktu kulminacyjnego naszej tragicznej serii. Ekscytacja nie z tej planety, rzec by się chciało, czyż nie?
Mam nadzieję, iż podobała się państwu poprzednia historia; żal istnienia połączony z ludzką ułomnością umysłu - niezwykłe wrażenia gwarantowane.
Tym za to razem, pragnę zaprezentować państwu opowieść o małym chłopcu, niewinnym, zawiniętym w kołdrę. Chłopcu, który nieustannie ucieka i chowa się przed życiem. Szanowni czytelnicy, oto przed wami Kim Seokjin!


Słodki, niski głos rozbudził go ze snu.

- Hyung, pora wstać.. wiem, że jest wcześnie, wiem. Ale dasz radę, no.. w górę.. - twarda, chłodna dłoń delikatnie osiadła na jego ramieniu, najpierw jeszcze gładząc jego rozczochraną czuprynę.

Kookie był dla Seokjina niezwykle dobry. Każdego poranka z nie mniejszą niż zawsze cierpliwością i dużą dawką czułości, pomagał mu radzić sobie z obowiązkami, jakie płynęły z bycia członkiem BTS. Bo Jin, mimo, że najstarszy z całej ich grupy, nie był profesjonalnym tancerzem, ba - nie uważał się wcale nawet za amatora. Miał jednak szczere chęci dogonienia swoich dongsaengów w zaawansowaniu pod tym względem, więc codziennie ćwiczył tyle, na ile było go stać. A Jungkook mu w tym pomagał.

- Dzień dobry.. Już, już. - i tym razem starając ze wszystkich sił, przeciągnął się i z nieco wymuszonym, zaspanym uśmiechem wstał w chłodną przestrzeń pokoju.

Próby dłużyły mu się, musiał przyznać to przed samym sobą, ale jak bardzo nie pragnął tego zmienić, męczyło go to. Nie znaczyło to jednak, że chciał się poddawać. Musiał po prostu więcej od siebie wymagać. Z na tyle zdrowym, dojrzałym umysłem był w końcu w stanie bez większych poświęceń brnąć do obranych celów. Pomimo nierzadko stromej, grząskiej ścieżki.

- Jin, jest lepiej, dobrze dobrze! - J-hope mimo wprowadzania wielu poprawek do postaw i ruchów Seokjina był z niego widocznie zadowolony, co starszego niezawodnie podnosiło na duchu. Cały rósł, dumnie prężąc pierś i zdobywając tym samym wystarczająco dużo motywacji do kolejnych godzin próby.

Obiady były ulubioną porą dnia dla Jina. Jadł najwięcej i nikt nie kwestionował istnienia drugiego żołądka w jego organizmie. Sam zaczął w to wierzyć. Na widok kimchi uśmiech sam wpływał na jego usta, mięso to spełnienie marzeń, a nawet zwykły ryż był zawsze czymś cudownym i pysznym. Seokjin po prostu kochał jedzenie. Co zaskakujące nie napychał się do granic, a jadł mniej więcej do 70% swoich możliwości. Uwielbiał bowiem sam proceder, jedzenie jako coś przyjemnego, potem ważnego dla zdrowia, kondycji, życia, w końcu celebrowanie czasu z ludźmi, których kochał. Nie było lepszej pory dnia.
Wieczorne próby przyjemnie podsumowywały wcześniejsze uwagi i poprawki, Seokjin czuł się pewniej w krokach, które ćwiczyli. Teraz więc było już całkiem miło - zmęczony, ale zadowolony wracał do pokoju i siadał na łóżku, normalizując oddech i uspokajając tętno. 

Zmordowane ciało prosiło się o prysznic, nie wiele więc też myśląc udał się do łazienki.
Pozbył się ubrań, drepcząc niczym mała księżniczka wskoczył do kabiny prysznicowej i zaraz z baterii trysnął ciepły, kojący strumień.
Seokjin odetchnął z uśmiechem, odgarniając mokre włosy do tyłu i zamykając oczy z ukontentowanym wyrazem twarzy.

OFIARY. OD.

Wyszedł z kabiny, osuszając ręcznikiem ociekające wodą włosy. Stanąwszy przed lustrem nad umywalką, nienaturalnie zapatrzył się w swoje odbicie.
Zaciśniętą dłonią potarł mocno prawe ramię.

- Cholerne siniaki.. nie schodzą, tato.. - mruknął pod nosem, przybierając nieco naburmuszony wyraz twarzy.
Powędrował nago przez cały pokój, kończąc spacer na łóżku, które przyjęło na siebie ciężar upadającego ciała.

- Tato? - jęknął cicho z twarzą przytuloną do poduszki.
Szybkim, zamaszystym ruchem otulił się kołdrą, kuląc tuż przy ścianie.

- Idź sobie, tato. Mama wróci za chwilę. - szepnął jeszcze, zakrywając dokładnie głowę i kuląc się niczym zaszczute zwierzątko.

Wkrótce tata zniknął, Jin był znów w ich dormie, wszystko normalnie, tak jak powinno być.
Poczuł jednak niesamowite, wręcz obezwładniające, drętwe zmęczenie. Ziewając więc przeciągle położył się wygodnie, otulając nagie ciało puchową kołdrą. Przytuliwszy policzek do poduszki bez chwili zwłoki oddał się Morfeuszowi, który i tym razem postanowił nie szczędzić mu rozrywek.

Jego dawny pokój, ciemność. Otaczała go ciężka, krochmalona poszewka. Zawsze wchodził do środka, w miejsce pierzyny, zapinał wszystkie guziki. Czuł się wtedy bezpieczny.
Rozległ się głuchy trzask otwieranych drzwi.

- Seokjiin.. gdzie się schowałeś.. - niski, zachrypiały głos dołączył do kakofonii zakradających się tąpnięć.

Zadrżał, kuląc się jeszcze bardziej i starając oddychać tak cicho, by wcale nie było go słychać. To nie była zwykła zabawa w chowanego.

Przegrany, przegrywał wszystko.

- No dalej, wyjdź. Mamusia pojechała do przyjaciółki, wróci późno. - ton głosu przeobraził się w śliski szept.

Jin poczuł jak do oczy napływają mu łzy. Nie może się rozpłakać, musi być silny.

- Dostaniesz coś pysznego, jeśli się pokażesz.. tatuś przygotował deserek.

I nagle dźwięk rozrywanego materiału tuż przed twarzą, przeraźliwy pisk małego chłopca.

- Tu jesteś. - rekini uśmiech wymalowany na pokrzywionej, brzydkiej twarzy. - Wygrałem.

Seokjin obudził się w środku nocy, czując jak drobne krople opływają jego skronie i policzki. Pobiegł szybko do łazienki, wymiotując prosto do zlewu.
Łzy i pot mieszały się w jedno.
Miłość, nienawiść - jedno.

Strach.
Obrzydzenie.
Mdłości.

Wybaczał mu. Za każdym razem. W końcu był jego tatą.

Spojrzał w odbicie w lustrze.

- Jesteś nikim, Seokjin.. - wymruczał, zaraz wpadając w histeryczny śmiech i trąc intensywnie prawe ramię.

- Jesteś kukłą wypraną z człowieczeństwa.. jestem zabawką, prawda, tatusiu? - wywrzeszczał dławiąc się śmiechem.

Na zawsze mały chłopiec. Nigdy nie dorósł.
Piotruś Pan?
Nie.. on tak wybrał.

Seokjin nie dostał wyboru.

Nie mógł znieść nawrotów rzeczywistości, kiedy wszystko o czym mógł pomyśleć, to, że ma jego geny. Że jest zbudowany z tej samej materii co on. Nie był nawet w stanie nawet przywołać normalnego obrazu jego twarzy; zawsze jawiła się skrzywiona, z rozdartym uśmiechem, sącząca obrzydliwe słowa niczym jad węża. 

- Tato? Ten siniak na ramieniu nie chce zejść..


Do przeczytania! - skruszony Gabriel.



poniedziałek, 9 listopada 2015

"Like a Butterfly" cz.5 - pl ver.

Tytuł: Like a Butterfly

Paringi: Taegi (?a bit?) (Kim Taehyung & Min Yoongi)

Opis: Okej. Dawno nie było, bo musiałem odsapnąć. Jednak ta seria jest jakoś psychicznie męcząca, przynajmniej autora. A mimo to jestem, wróciłem, napisałem, dokonałem, wygrałem, co? XD W każdym razie - zapraszam serdecznie do lektury rozdziału o wyjątkowej osobie, Min Yoongim! Z największą również przyjemnością, dedykuję ten rozdział mojej kochanej dongsaeng; Rynna, to od początku miał być rozdział dla Ciebie. Kocham Cię bardzo, pamiętaj. Zawsze. Dziękuję za wszystko. 


Najserdeczniej przepraszam za zwłokę. Makijażystka niestety przedłużyła nieco moje przygotowania, to dlatego. 
Ale jeśli w końcu udało mi się tu pojawić, chciałbym pogratulować państwu wytrwania przez dotychczasowe historie oraz ich niebagatelny ciężar gatunkowy. I tym razem będę przedstawiał państwu opowieść nie mniej tragiczną, pełną kłamstwa i łez. Nie przedłużając już i tak opóźnionego wstępu, zapraszam państwa - oto Min Yoongi!

(pogwizdywania)

On nigdy nie pisał się na taniec. Obiecywali mu, że będzie rapował, a układy zostaną na najbardziej podstawowym poziomie. I co z tych przysiąg zostało? Codzienne próby od szóstej rano i druga partia po obiedzie. No i jak tu się spełniać artystycznie.
Na szczęście Min Yoongi lubił swoją bandę przygłupów za bardzo, żeby narzekać na to bezustanne tańczenie. Dogadywali się na tyle świetnie, że warte było to ofiary tego pokroju. I mimo, że nie było to spełnieniem jego najskrytszych marzeń, to jakimś cudem udawało mu się przetrwać czas wysiłku fizycznego w rytm pisanych przez siebie tekstów. Chociaż Suga zawsze uważał, że taniec jest strasznie niemęski.
Na szczęście zapisali mu to w kontrakcie niemalże pogrubioną czcionką - po próbach mógł wychodzić na miasto, robić co mu się żywnie podoba, a przy wyjątkowych sytuacjach, czasem bawić się nawet do białego rana. Menago rzeczywiście stawał na głowie, żeby zatrzymać go w zespole. Nic dziwnego - tak utalentowany, piękny, szczupły idol zdarza się raz na przesłuchania. A Sudze także zależało na tym, by być przyjętym. Od pierwszej wzmianki o BTS, poczuł się mocno związany z tą formacją, poznawszy resztę członków, wręcz kipiał z ekscytacji. Tak wewnętrznie, oczywiście.

Yoongi kochał kluby, wbrew czemu wydawać by się mogła jego niechęć do tańca. Najważniejsze jednak to, jaka tworzy się atmosfera, poza tym przyjemnie napić się też kolorowych drinków i poznać nowych ludzi. Całymi dniami na to czekał, próby taneczne stanowiły swoisty test charakteru. Szczęśliwie dla siebie, Suga nie był człowiekiem prostym do złamania, a już na pewno nie emocjonalnym czy łatwo się wzruszającym.
To byłoby śmieszne, uczucia są przecież dla dziewczyn.


- Oppaa! Photo, photo! - rozwrzeszczana dziewczynka podbiegła do niego i błyskawicznie ustawiła się do selfie. W zabawny sposób zmarszczył brwi i uniósł dwa palce w geście victorii. Po zrobieniu zdjęcia, dziewczę zaczęło piszczeć i skakać. Tak jakby ten graficzny zapis na urządzeniu był w praktyce ważniejszy niż sam jej oppa. Yoongi zaśmiał się, kiwając z politowaniem głową. 

 - Suga oppa! Jak czuje się TaeTae? - osoba, która zdawała się zachowywać jakąkolwiek ogładę, właśnie zawitała przed stanowiskiem Yoongiego. Poczuł dziwne pieczenie w nosie, a policzki nienaturalnie się ogrzały.
Taehyung. Mały, niewinny V. Teraz leżał w szpitalnym łóżku, nieludzko potraktowany przez jakiegoś pierdolonego psychopatę, który jeszcze na dodatek nie został ujęty.
Suga czuł jak coś wewnątrz niego płonie.
Miał ochotę płakać, gdy zaprowadzili ich do sali, w której stało jego łóżko. W nim on: podpięty do kroplówek i mnogości maszynerii, z rękoma dokładnie zabandażowanymi po ramiona.


Przełknął głośno ślinę, siląc się na najszczerszy, możliwy w tym momencie uśmiech. 

 - V czuje się lepiej z każdym dniem. - powiedział sztywno, kiwając lekko głową i starając się nabierać unormowane, głębokie oddechy. Fanka pokiwała głową, najwyraźniej rada z dobrych wieści, po czym przeskoczyła do kolejnego członka zespołu.
Yoongi nie mógł zrozumieć dlaczego nie mogli odwołać tego spotkania, skoro jeden z nich był w.. nieużywalnym stanie. 

 Po powrocie do dormu, wszyscy odsapnęli z ulgą.
Wszyscy poza Taehyungiem.
Z tego, co przekazała im pielęgniarka, właśnie spał.

Suga czuł, że musi się napić.

NIE. ROZRÓŻNIAJĄC.

Wpadł do pokoju, momentalnie zatrzaskując drzwi. 
Dlaczego w tym idiotycznym świecie nic nie mogło być tak jak powinno.

Stanął przed lustrem, przecierając zmęczoną, zapłakaną twarz niedelikatnym gestem.

Jaki brzydki. Jaki męski.

Tae. Szpital. Łzy samoistnie ciekły po jego zaczerwienionych policzkach. Histerycznie złapał za blond włosy, nieludzko je targając.
V nie powinien być zaatakowany.
Świat nie powinien być okrutny.

Min Yoongi nie powinien być chłopcem.

Stojąc w łazience, opłukiwał lodowatą wodą wyjątkowo mocno zmaltretowaną twarz.
Po osuszeniu, z dumnym, obojętnym obliczem, nałożył na skórę warstwę jasnego podkładu. Wyćwiczonym, posuwistym ruchem, otulił górną powiekę czernią, ostro zakańczając kreskę. Szarawy cień nadał spojrzeniu wyjątkowy charakter, delikatna biel w wewnętrznych kącikach, sprawiła ułudę głębi. Policzki prawie niedostrzegalnie zaróżowione, usta pociągnięte połyskliwym, jasno-malinowym błyszczykiem.
Skromne, niewielkie kolczyki.
Delikatny naszyjnik.

Min Yoongi dopiero teraz była sobą.

Dopiero teraz mogła spojrzeć w odbicie lustra szczerze, nie jak zakłamany tchórz. Tak bardzo bała się wszystkiego co ją otaczało. Najbardziej siebie. W tych bluzach, full capach i bokserkach pod spodniami.
Bała się ciała. Kiedy przy dotyku mężczyzny, zamiast czuć pęczniejące piersi i rumieńce, ta.. rzecz między nogami, nagle rosła; płonęła ze wstydu zawsze, kiedy siedziała z resztą grupy, przebrana za jednego z nich. Strach paraliżował jej odwagę. Dlatego przez większość życia, Min Yoongi była kłamstwem - tak dla siebie, jak dla całego świata. Była oszustwem.

Zapalniczka w dłoni roznieciła niewielki płomyk.
Stała zupełnie naga przed lustrem, płacząc na widok chudego, niekształtnego ciała. Trzymała członek z obrzydzeniem wymalowanym na twarzy, druga dłoń, z niewielkim mechanizmem wewnątrz, powoli zbliżała się w tą samą stronę.

Zawyła z bólu, czując mdłości od zapachu spalonej skóry.

Jej ręce drżały, łzy spływały po wodoodpornym makijażu; czarne, spopielone włosy kruszyły się przy samym oddychaniu. Przyrodzenie pulsowało, miejscowo pokryte białawymi plamami, lub też brunatną, spaloną skorupą. Krew sączyła się wolno z rozjątrzonych ran.

Bała się nieustannie. Ale trochę otumaniła emocje.

Nierówno wykarczowane włosy schowała pod blond peruką, wprawnie zabandażowała okaleczony organ, ubrała obcisłą, czarną sukienkę. Stanik wypchany watą z poduszek tak przyjemnie wpijał się pod łopatkami.
Bez wątpienia najsłodszy ból jej życia.

Dym z papierosa sączył się powoli, leniwie.
Oczy nieustannie skrywające drobne kryształki łez, stukot jej wysokich obcasów.

W klubie, do którego zazwyczaj chodziła, mężczyźni lubili jej towarzystwo. Tak jak innych, podobnych jej. Tylko... zazwyczaj mężczyzn też.
Tym jednak razem jej trasa obrała za cel inną destynację.
Niepewnym krokiem, udając jednak opanowanie i przywdziewając cwany wyraz twarzy, wpłynęła do ciemnego pomieszczenia. Nie myśląc długo, usiadła przy barze, zamawiając kilka szotów.

Umysł przywoływał paskudne, nierzeczywiste obrazy; Tae zmasakrowany, topiący się we własnej krwi.
Krzyczał, błagał o pomoc.
A ona nie mogła nic zrobić, bo wołał Sugę.
Nie ją.

Z rozmyślań wytrącił ją niski, rozochocony tembr.

- Hej, pierwszy raz Cię tu widzę, jak masz na imię ślicznotko? - wyraźnie wstawiony osobnik uśmiechał się z nieobecnym spojrzeniem, lekko kiwając się na niestabilnym krześle. Yoongi uśmiechnęła się pobłażliwie, układając dłoń na jego gorącym, czerwonym od nadmiaru alkoholu we krwi, policzku.

- Wyobraź sobie najpiękniejsze imię dla kobiety. - mruknęła cicho, siląc się na nieco wyższy niż zazwyczaj ton.

- Tak właśnie się nazywam.

Ile czasu trzeba, żeby pojąć komediodramat swojej egzystencji?

Ile czasu potrzeba, żeby słowo stało się ciałem?

Zegar na szafce nocnej obwieszczał obserwatorom czwartą siedemnaście. Siedziała pijana w swoim pokoju, otulona w koc i drżąca z zimna - otwarte okno pozwalało brutalnie mroźnemu powietrzu wdzierać się do pomieszczenia. Ze smutnym uśmiechem przeglądała zdjęcia w telefonie; kilka selfie z uśmiechniętymi mężczyznami, niektórzy dawali jej buziaka w policzek, inni przytulali w radosnym geście.
Lubili ją.
Podobała im się.
Ta prawdziwa ona, nie jakiś oppa czy hyung.

Wstała, chwiejnym krokiem podchodząc do lustra w łazience. Nieprecyzyjnym gestem chwyciła wacik kosmetyczny, rozlewając nań tonik oraz nieumyślnie znacząc nim podłogę. Świat jest nieustannie pijany. Jej wymiotował już kolejny raz, topiąc niewinne stworzenie w odmętach żalu i rozczarowań. I znów czas cierpieć, oszukiwać, okłamywać najbliższych. Czas męki i wyważonych wypowiedzi.

Czas wrócić.


Do przeczytania! - Gabryel.




niedziela, 25 października 2015

"Like a Butterfly" pt. 4 - pl ver.

Tytuł: Like a Butterfly

Paringi: -brak-

Opis: Witam w kolejnym rozdziale, tym razem o J-hopie. Nie powiem, że były z tym kawałkiem leciutkie problemy, może w związku z tym, że nie łatwo mi pisać o tego typu problemach. Ale jest, czy gorszy od reszty, czy lepszy - wy zdecydujecie. A teraz zapraszam serdecznie. 


O, szanowni państwo, toż to już trochę czasu odkąd ostatnio miałem przyjemność zapoznawać państwa z którąś z historii. Niemniej jednak witam serdecznie, jak za każdym razem i zapraszam tym goręcej do lektury.

Dzisiejsza opowieść może wydać się państwu nieco podobna do pierwszej. Proszę jednak nie dać się zwieść pozorom, gdyż podwaliny ku obu sytuacjom dał zupełnie inny czynnik. W każdym razie zapraszam, ze szczerą nadzieją, że jeszcze delikatnie państwo drżą po poprzednim opowiadaniu, do kolejnej części naszych opowieści: tym razem przedstawiam państwu z wielką przyjemnością - Jung Hoseok, proszę państwa!


Otulony ciepłą pierzyną poranek, leniwe powieki klejące się do siebie. Motywacja do działania głęboko, na samym dnie świadomości, jeszcze nie do końca przebudzona.

Wtem zadzwonił drugi alarm w telefonie. Teraz już świeża motywacja, w pełni rozbudzona, kazała mu szeroko otworzyć oczy i uśmiechnąć się do kolejnego dnia. Hoseok zawsze wstawał najwcześniej i wszyscy dobrze o tym wiedzieli. Nie byli jednak w jego skórze, a budzenie się godzinę przed czasem było niemałym wyczynem. On to jednak lubił, być przez chwilę sam ze sobą; kumulować pozytywną energię i kierować ją w odpowiednim kierunku.
Z takim nastawienie, poranki mimo, że nie należały może do najłatwiejszych, były zdecydowanie dobrym akcentem na rozpoczęcie następnego dnia i mocnym. podpartym ambicją i marzeniami, postanowieniem ciężkiej pracy.

Jak każdego dnia, w odosobnieniu otwierał salę, przygotowywał sprzęt, rozkładał wszystko co potrzebne. Potem pół godziny przed pobudką reszty BTS zaczynał się rozciągać.
Uwielbiał czuć swoje ciało. Nie uważał się za jakoś specjalnie fantastycznie zbudowanego, ale w niczym to nie przeszkadzało - utrzymywał dobrą wagę i kondycję, więc był z siebie zdecydowanie zadowolony.

Stanął naprzeciw lustra, uśmiechając się nieco pobłażliwie do własnego odbicia.

- Cześć, Hoseokkie... - szepnął, plącząc ręce i rozciągając prawy bark.

Górne partie; dokładnie rozgrzał ramiona, mięśnie klatki piersiowej, potem brzuch i grzbiet, na końcu nogi, którym poświęcał zawsze najwięcej czasu. Najpierw na stojąco, prężąc się do lustra w pełnym skupieniu, z szortami podciągniętymi wysoko. Lubił oglądać jak naciąga się każdy jego mięsień, zupełnie jakby był zafascynowany ludzką budową na tyle, by codziennie dziwił się istnieniem tego fenomenu. Wyraźnie zarysowane łydki, przyjemny dla oka łuk uda. J-hope z jakąś niespotykaną czułością przygotowywał swoje mięśnie do całodziennego wysiłku, tak uroczo poświęcony swemu fachowi.

Wkrótce też pojawili się pozostali członkowie, witając się z nim serdecznie. Cieszył się tak całą grupą jak i każdym z osobna. Wiedział doskonale, że jeśli chodzi o taniec, poświęca się temu najgoręcej z BTS, ale był bardzo dumny z tego, że jego umiejętności nie dały rady przyćmić najważniejszej cechy jego charakteru - szczerości. Kochał swoich przyjaciół, kochał oddawać się w całości swojej największej pasji. Był cały dla świata, w którym tworzył. Stawianie sobie coraz to nowych, wyższych poprzeczek, sprawiało, że toczenie swojego małego tobołka doświadczeń, miało sens i pełen wachlarz barw.

- Hobi-hyung, nie męcz nas tak! - wykrzyknął zawiedziony Rap Monster, kiedy jego Hoseok narzucił im na karki kolejną partię ćwiczeń.

- Namjoon, inaczej zostaniesz takim drewniakiem do końca życia, a już jesteś na całkiem niezłej drodze! - cała grupa roześmiała się gromko, poklepując załamanego lidera po łopatkach.

Zdecydowanie czuł przy nich, że żyje. Bez żadnego lęku, za to z bardzo dokładnie ogarniającym bezpieczeństwem. Jak najcieplejsza, najprzyjemniejsza pierzynka, zespół osłaniał go od wszelkiego zła tej ziemi. Tak jak gdyby byli jakoś magicznie ze sobą połączeni, tworząc razem coś wyjątkowego. W końcu byli absolutnie piękni w mnogości aspektów, a praca jaką wkładali w każdy jeden ruch, w każdy dźwięk, była pełna młodzieńczej świeżości i ochoty do rozwijania się z każdą chwilą.

J-hope nie ukrywał ani przed ekipą, ani przed samym sobą, że próby były całym jego życiem. Po odbyciu wszystkich możliwych ćwiczeń, niestety musiał jednak opuścić swoją ukochaną salę. Z rozczuleniem wypisanym na zawsze pogodnej twarzy zgasił światło, taszcząc na ramieniu ciężką torbę.
Po omieceniu pomieszczenia wzrokiem zatrzymał się na lustrze, tak jak wszystkie inne ściany, spowitym półmrokiem. Wydał z siebie cichy, niekonkretny pomruk.

- Pa, Hoseokkie..


OBU. TWARZY.

Jungkook najwidoczniej wyszedł. Jak zazwyczaj z resztą; ostatnio tylko coraz częściej. Wybywał zaraz po próbie, tak jak Namjoon i czasem Suga, a wracał późnym wieczorem. Hoseok z zaniepokojeniem obserwował każdy jego ruch, kiedy w największej ostrożności, by tylko nie zostać przyłapanym, maknae wracał do dormu, często z twarzą zalepioną krwią. Było pewne, że wdawał się w bójki, ale Hobiemu coraz mniej się to podobało. Zaczynał źle wyglądać na twarzy, podkrążone oczy, niekiedy nawet małe szramy maskowane makijażem. Jeszcze trochę i zacznie przychodzić ze śliwami pod okiem albo wybitymi zębami. Nie wróżyło to nic dobrego.

Skąd wiedział?
Hm.. nie często zdarzało mu się zasypiać w nocy, więc obserwował wszystkich z ukrycia i poznawał wiele maskowanych przez nich sekretów. Sam przecież taki posiadał.

Wracając jednak do obserwacji terenu... Kookie wyszedł. A co z Jinem? On przecież zawsze siedział w pokoju, nie miał potrzeby włóczęgi, bicia się, klubowania.. gdzie więc mógł pójść?

- Czym Ty się martwisz kochanie... - rozległ się barwny, pewny siebie głos, na co Hoseok wywrócił oczyma.

- Nie martwię się, wcale? Po prostu jestem ciekaw...

- Czy znowu mi się oddasz?

Zapadła nieco dłuższa, przerywana nierównymi oddechami J-hope'a, cisza.

- Tak myślałem. - dodał, uśmiechając się cwanie i przechadzając się w kierunku dużego lustra we wschodnim rogu pokoju.

- Mimo to, jesteś zbyt śliczny, żeby marnować się na takiego pokrakę jak ja... - mruknął jeszcze, oglądając się z poszerzającym się, pseudo niewinnym uśmiechu.

Zachichotał pod nosem, rumieniąc się do odbicia, po czym odszedł, bezwiednie sunąc nogami po panelach.

Skocznym krokiem dotarł do łazienki. Przejrzał się kilka razy w lustrze nad zlewem, to z bliska, to z dalsza, dokładnie badając palcami twarz. Po tej czynności chwycił klameczkę szafki tuż obok lustra i rozchylił ją z zadowoleniem. Pusto..

Wszystkie półki były puste. Już od jakiegoś czasu. Wiedział, że długo tak nie da rady. Bywało w końcu coraz gorzej, pojawiały się na powrót dawne nawyki, pozornie wyplewione już dawno temu.

- Nic nie znajdziesz, ani dzisiaj, ani jutro, ani za miesiąc.

- Niby dlaczego?

- Bo nie odważysz się tam pójść. Masz idiotyczną traumę, zachowujesz się jak małe dziecko... - zadziorny, nieco irytujący głos zaczął i jemu działać na nerwy.
"Jeszcze Ci pokażę" pomyślał dumnie wypinając pierś, jednak zaraz jakby jego rozmówca przyłożył mu ostry i ciężki jak młot cios w brzuch. Hobi skulił się niezwykle, upadając na przyklejone do brzucha ramię. Z bardzo szeroko otwartymi oczyma, rozglądnął się wokół, jakby próbował dowiedzieć się, gdzie jest. W panice zamachał kończynami, przesuwając się w najciemniejszy kąt w pomieszczeniu i skulił się, w wręcz nieludzki sposób, stając się bardzo maleńkim zawiniątkiem z błyszczącymi oczami.

- POKAŻ SIĘ! - wrzasnął zdzierając sobie głos, co spowodowało, że do oczu napłynęły mu łzy.

- Kim ty jesteś?! - dodał zrozpaczonym, drżącym głosem, czując jak ciało wychodzi spod jego kontroli i trzęsie się spazmatycznie.

Bał się. Czuł przeogromny strach, zalewający jego oczy, usta, umysł. Nie potrafił nad tym zapanować. Za każdym razem, kiedy zostawał sam, to przychodziło. Mieszało rzeczywistość, naginało prawdę.
Miało jego twarz, widział ją dokładnie w odbiciu lustra. Tylko ten drugi Hoseok zawsze cieszył się z jego cierpienia. Kiedy chował się, słyszał jego histeryczny śmiech, niosący się echem wewnątrz własnej głowy.

Chciał wstać na swoich silnych nogach, zaprzeć się silnymi rękami i pokazać, że jego umysł jest potężniejszy niż panika.

Ale nie był.

Zawsze mu się oddawał.

Cały w konwulsjach czuł jak gorące łzy przecinają skórę jego lodowatych ze strachu policzków. Nie umiał nad tym zapanować. Za bardzo się bał.

- O-odejdź... - wyszeptał, zamykając oczy, spod których nieustannie wydobywały się ogromne pokłady łez. Strach szarpał nim na wszystkie strony, nie umiał zracjonalizować własnych myśli. Skupiały się tylko na jednej, jedynej rzeczy: on mnie zabije.

Był pewien, był stuprocentowo pewny, że któregoś dnia to się pojawi, w swojej zmaterializowanej postaci, że on sam stanie przed nim i splunie mu w twarz.
A potem go udusi.
Udusi się.
Jak ryba wyciągnięta na brzeg. Straci dopływ tlenu, tkanki będą powoli obumierać, mózg nie otrzyma odpowiedniej ilości napędu, by kontynuować swoją pracę.
Stanie serce.
Opadnie siny na podłogę, z oczami wybałuszonymi jak nigdy i drżąc w agonii zostanie sam.

Już na zawsze.

Widział to wszystko bardzo dokładnie, każdy sen wyglądał idealnie tak samo. Dlatego prawie nie sypiał, chcąc uniknąć tych strasznych, mdlących wizji. Nie było rzadkością, że tuż po obudzeniu się gnał do łazienki i wymiotował do zlewu. Bał się tak strasznie. Nie był w stanie w żaden sposób tego powstrzymać, a jego życie, z pełnej przyjaciół idylli, zamieniło się w trwanie w koszmarze i oczekiwanie na śmierć.

Kiedyś ktoś go zobaczył w tym stanie. Wszedł do łazienki, kiedy nie powinien. Zabrali go do psychiatry, ten kazał opowiedzieć wszystkie dolegliwości jakie do tej pory się pojawiały. Zapadł jednoznaczny wyrok: psychoza maniakalno-depresyjna. Nie wiedział co to znaczy, inni chyba wiedzieli, bo zaczęli cicho chlipać z twarzami schowanymi w dłoniach. Przecież czuł się już dobrze, co się dzieje...
Po wizycie mengao wziął go do swojego gabinetu i posadził na krześle. Miał nietęgi wyraz twarzy.

- Po pierwsze nikt nie może się dowiedzieć...

Cichy głos, pełen konspiracyjnego wydźwięku.

- Nie zostajesz sam, nawet do pierdolonego kibla będą z tobą chodzić...

Piekący nos, wilgoć pod powiekami.

- Jesteś kurwa chory psychicznie, Hoseok! Jak mogłeś nam nie powiedzieć?!

Potok łez, czerwień, krzyk, ból, strach.

- Chodząca beznadzieja, a nie tancerz! Jak ty w ogóle chcesz funkcjonować, huh?! A może nie chcesz funkcjonować? ...Hoseok, do cholery!

Czerń, cierpienie, lęk, lęk, on... jego twarz. Stał tuż przed nim, szczerzył się w obleśnym, morderczym uśmiechu. Strach, lęk, przerażenie.

- Nie.. my chcemy umrzeć. - wysyczał, pożerając każdy promień nadziei w umyśle Hope'a.

Od doktora dostał kilka opakowań różnorakich leków. Dapoksetyna, allobarbital, trazodon, metylofenidat, perazyna. Powiedział, że to na inne stany, wszystko mu wyjaśnił, zostawił notatki. I Hobi postanowił sobie, przed oboma twarzami, że będzie posłusznie wypełniał wszystkie polecenia, brał leki i nie zrobi już nic głupiego, jak to menadżer powiedział. Że będzie szczęśliwym, spokojnym sobą.

Ale nie wyszło to do końca tak, jak chciał. Kiedyś drugi Hoseok zaatakował go zupełnie niespodziewanie, czuł, jak zadaje mu prawie fizyczny ból, jak śmieje się w twarz, jak pluje w niego obelgami. Wtedy po raz pierwszy poczuł, jak dłonie zaciskają się na jego gardle. Bał się jeszcze bardziej niż zawsze, rzucał się, skakał jakby stał na rozżarzonych węglach, dostał silnego ataku epileptycznego. Nie mógł poruszyć żadną częścią ciała, sparaliżowany strachem, powoli dusił się na podłodze, krztusząc własną śliną i wymiocinami.
Wtedy nagle poczuł jakby coś ustało. Albo przynajmniej ulżyło. Jakby coś, lub ktoś, drugiego Hoseoka powstrzymał. Wstał, na drżących, miękkich nogach, z zapłakanymi, czerwonymi oczami. Spojrzał w lustro. Już teraz wyglądał jak trup.

Jedyne, co rzucało się w jego głowie jak w spazmach: nie możesz dać mu się zabić.

Nie mógł. Ale jak? Na ile to zostało powstrzymane, kiedy wróci?

Czuł, że nie ma dużo czasu. Otworzył w panice szafkę. Trazodon, perazyna... wysypał wszystko co zostało, mimo, że nie było tego wiele. Nie straci tej szansy. Zrobi wszystko co się da.

Musi być panem swego losu.

Nie udało mu się. Przeżył.
Co prawda zwracając całą noc i śpiąc kolejne dwa dni. Ale przeżył.
Wytłumaczył reszcie, że chyba złapał grypę i musiał swoje odpocząć. Na szczęście nikt nie dopytywał, czy naprawdę tak było, bo wiedzieli dobrze, że Hope bywa przepracowany i nie mieli sumienia odbierać mu należnego wypoczynku.

A on bał się każdego dnia. Obsesja na punkcie jego powrotu rosła, pogłębiała się w zastraszającym tempie. Już nie było momentu, w którym nie czułby zbliżającego się odejścia.

Dlatego tak bardzo, tak rozpaczliwie chciał odebrać sobie życie.

Nie mógł pozwolić na to komukolwiek innemu.

Nawet sobie.

A może zwłaszcza sobie.



Do przeczytania! - Gabek.