Pokazywanie postów oznaczonych etykietą forest. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą forest. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 11 lutego 2016

"Black hunger" cz.5

Tytuł: Black hunger

Paringi: Jikook (Park Jimin & Jeon Jeongguk), wspomniany WonTaek (Jung Taekwoon & Kim Wonsik) 

Opis: Ładnie komentujecie i widzę, że zainteresowanie jest, więc będzie nagroda i kolejny rozdzialik. Przyznam na początku, że nie chciałem dopierdzielić kolejnego angsta i gore, ale chyba nie potrafię tak na dłuższą metę, już "Obiecuję" było łagodne, tym razem musi być trochę dramatyzmu. Ale dobra wiadomość, moje plany obejmują jeszcze kilka rozdziałów, więc szykuje się niezła seryjka z tego randomowego pomysłu. W każdym razie miłego czytania, much love <3


Bez chwili zwłoki dopadł klamki posępnych, mokrych od deszczu drzwi i nacisnął ją, wbiegając do środka i dopiero zaczynając jakkolwiek racjonalnie myśleć. Obrócił się kilka razy w miejscu, jakby dopiero uświadamiał sobie gdzie jest i co musi zrobić.

- J-.. - zająknął się, zaraz przykładając skostniałe jak zawsze dłonie do pulsującej skroni. - Jeongguk!? - wrzasnął w końcu, starając się o jak najmniej zaniepokojony głos.

Matka czarnowłosego zjawiła się po chwili, widocznie przestraszona niecodziennym zachowaniem Jimina, który zazwyczaj nie okazywał więcej emocji niż skała.

- Kookie wyszedł..  na spacer. - odparła cicho, podchodząc do chłopca i troskliwie przeczesując jego mokre włosy. - Noś czapkę, Jimin, przeziębisz się..

- Wyszedł sam? - Park nieskory do zmiany tematu przygryzł nerwowo wargi, skubiąc je i sprawiając, że wyglądały na jeszcze bardziej sine niż dotychczas.

- Nie.. zjawił się jakiś chłopak. No, mężczyzna. - sprostowała i wywróciła oczami ostentacyjnie.

- Jak wyglądał!? - jęknął Rudy i wlepił w panią Jeon blade, drżące spojrzenie.

Kobieta najwyraźniej nie na żarty się przestraszyła, odsuwając o krok od chłopaka i zakrywając usta dłonią. W kącikach oczu skryła zalążki szlochu.

- Proszę Pani.. to bardzo, bardzo ważne, z kim Jeongguk wyszedł. Jak wyglądał, jak się zachowywał, co mówił..

- J-ja.. oh Jimin.. czy jemu coś grozi.. faktycznie nie znam tego człowieka.. jak ja mogłam mu pozwolić wyjść z moim synem.. Jimin.. - matka czarnowłosego zaniosła się spazmatycznym płaczem, na co Park sam poczuł dość niepokojące, a już na pewno nieprzyjemne uczucie.

- Być może nic mu nie jest, pro.. proszę nie płakać.. - mruknął jeszcze rudowłosy i westchnął głęboko, układając dłoń na ramieniu drżącej kobiety.

Po chwili uspokajania, matka Jeongguka ostatecznie opisała mężczyznę, za palącymi namowami Jimina, który naciskał nieustannie że względu na uciekający czas.

- Na pewno? Miał krótkie włosy? Nie takie do ramion? - Park zmarszczył brwi, przybrawszy wyjątkowo nietęgi wyraz twarzy.

- No tak, na sto procent. Tylko taką grzywkę do pół policzka, na jedno oko. - kobieta gestykulując imitowała obszar zasłonięty przez włosy mężczyzny, który zabrał Jeongguka.

- Cholera.. - mruknął Jimin mocno się krzywiąc i wyciągając z kieszeni szarego płaszcza grafitowy telefon.

Automatycznie odblokował ekran i sprawdził powiadomienia. Bez słowa zablokował telefon i skrył go na powrót w kieszeni. 

- Pójdę go poszukać, prawdopodobnie wiem gdzie jest. Niech się Pani nie martwi, przyprowadzę go w całości. - skinął głową i złapał drżącą dłoń spłakanej kobiety.

- Proszę.. Jimin, znajdź go.. zostawił telefon, nawet nie mam z nim kontaktu.. - jęknęła zbolałym głosem, zaciskając na zimnych palcach własne.

- Niech się Pani napije ciepłej herbaty i postara nie martwić. - odparł jeszcze, stosunkowo ciepłym tembrem, po czym wyplątał palce z dłoni kobiety, bez namysłu wybywając z mieszkania, z cichym "do zobaczenia" na ustach.


Szli już dość długo. Ściskał dłoń Jeongguka nieco boleśnie, ale mimo próśb nie puszczał, po prawdzie rzadko w ogóle się odzywał.

- Gdzie idziemy do kurwy nędzy!? - warknął w końcu Kookie, odchylając głowę w tył i marszcząc brwi.

- Zamkniesz się? - odparł cicho nieznajomy i zatrzymał się gwałtownie, unosząc otwartą dłoń w górę i wytrzymując oddech. Jeon posłusznie zamilkł, zaciskając wargi w wąską linię i słysząc głośne bicie najpewniej własnego serca. W końcu trudno byłoby usłyszeć puls wampira, no cóż.

- Uh.. fałszywy alarm. - westchnął po chwili i wznowił marsz, prowadząc Kookiego w odmęty gęstego lasu.

- Przed czym mnie chowasz? - westchnął Jeon, już od niechcenia, nawet nie oczekując odpowiedzi.

Tym jednak razem kruczowłosy już prawie się odezwał, kiedy jak spod ziemi wyrósł przed nimi niski chłopak w szarym płaszczyku. Nie wyglądał na zadowolonego.

- Hongbin. - warknął nienawistnym głosem, mierząc tylko Silnego, a na Kookiego nawet nie spoglądając.

- Jiminnie, ah.. zobacz! - rozświergotał się starszy i zagarnął ramieniem prowadzonego wcześniej chłopca. - Uratowałem Ci zabawkę. Dostanę całusa?

- Kurwa.. nie prosiłem o pomoc. Puść go. - odparł Park starając się brzmieć opanowanie, jednak drżenie głosu powodowane stresem i poirytowaniem, brało górę.

- Nie zdążyłbyś przed nim. Ja ledwo uciekłem. - rzucił Bin, odgarniając grzywkę dumnym gestem, po czym ułożył jedną dłoń na plecach Kookiego, popychając go potem w kierunku Jimina, wyższy niemalże stracił równowagę. Bez chwili namysłu wbił jednak pytający, nieco strachliwy wzrok w rudowłosego, co spowodowało tylko, że Jimin pierwszy raz obdarzył go, mimo nadziei Kookiego, wyjątkowo zobojętniałym i chłodnym spojrzeniem.

- Dzięki. - mruknął ostatecznie rudowłosy wymijając Kookiego, podchodząc do Hongbina i kłaniając się przed nim zaskakująco nisko.

Czarnowłosy uśmiechnął się z wyraźnym zadowoleniem wypisanym na twarzy. Krople cicho uderzały w przesiąknięte już liście i gałęzie, skapywały z rudych kosmyków Jimina, błądziły jak zagubione dusze po jego połyskującej, śnieżnej skórze.

- Braciszku... - westchnął rozczulony Hongbin, po czym chwycił ramiona Jimina, podnosząc go i wtulając w siebie z pełnym czułości wyrazem twarzy.

Park nie odezwał się na to ani jednym słowem, nie objął też jednak mężczyzny, wpatrując się ślepo w usiany drzewami, zatarty horyzont.

- Ja Ciebie też.. - szepnął prawie niedosłyszalnie, kiedy czarnowłosy odsuwając go od siebie przytulił wargi do jego ucha i poruszył nimi nieznacznie.

Kookie obserwował scenę z niemałym zainteresowaniem, czując jednak dziwne, nie do końca jasne uczucie kłujące go jak igły.

- Ktoś mi wytłumaczy co tu się odpierdala? Jimin, o co chodzi?! - Jeon powoli tracąc cierpliwość podszedł do Rudego i położył dłoń na jego barku, na co spotkał się z kompletnie nieoczekiwanym gestem. Niższy błyskawicznie strącił z siebie dotyk chłopaka i obrócił się ku niemu, mierząc go nieprzyjaznym spojrzeniem.

- Jeszcze czego.. to wszystko Twoja wina, Jeongguk! - krzyknął Jimin, napierając na rozmówcę, który momentalnie pobladł ze strachu i niemo jęknął. - Gdyby nie Ty.. argh! Kurwa mać! Gdyby nie Ty, nic takiego nie miałoby miejsca! - wybuchł w końcu, obarczając młodszego ciężarem wyrzutów sumienia, kiedy nawet nie miał pojęcia czym tak właściwie zawinił.
Jeon spłoszył się momentalnie, nabierając zawstydzonych rumieńców i kuląc ramiona. Ciszę przerwał rozbawiony do granic możliwości Hongbin, swoim głośnym rechotem.

- Jak nie Leo, to Ty go zabijesz, hm? - nieco nasączony sarkazmem głos rozbrzmiał w uszach dwójki, na co Jimin odsunął się od zastraszonego Kookiego, chowając twarz w dłoniach.

- Cholera jasna.. gdzie ja go teraz schowam? - jęknął beznamiętnie Chim, starając się na powrót zapanować nad wcześniej spuszczonymi ze smyczy emocjami.

- Mnie już mają na mapach, praktycznie pełna kontrola, nie pomogę. - Bin wzruszył ramionami i cmoknął ze skruchą. - Ale gdybyś..

- No?

- Hm.. Nie, nie będziesz chciał..

- Hongbin, ja pierdolę, potrzebuję schronu, a nie Twoich gdybań!

- Namjoon?

- No i miałeś kurwa rację, nie ma mowy! - Jimin szybko stracił zapał do krycia Kookiego, plącząc ramiona na klatce piersiowej i zaciskając mocno zęby.

- Kto to ten.. Namjoon? - zająknął się Kookie, na co obie pary oczu zlustrowały go niechętnie. - No skoro o mnie się rozchodzi, to może wreszcie dowiem się co takiego zrobiłem..

- Zabrałeś mi braciszka, szmatko. - prychnął pogardliwie Hongbin, zaraz jednak zanosząc się wdzięcznym, perlistym chichotem. - Oj no nie patrz tak, jestem po Twojej stronie. Tak jakby. - dodał jeszcze najstarszy i podszedł do skołowanego chłopaka, czochrając przyjaźniej jego smolistą czuprynę. - Nie bój się. Jiminnie coś wykombinuje, nie da Cię skrzywdzić. 

- Ale co mi grozi?!

- Kruk. - warknął w końcu Park, obracając się do dwójki czarnowłosych i zadarł brodę w przypływie nerwów. - Nasz.. brat. - dodał po chwili i westchnął ze zbolałym wyrazem twarzy.

- Jimin Ci pewnie nie mówił.. - kontynuował Hongbin, stając w odpowiedniej odległości od chłopca. - Ale mamy dość nietypową rodzinę.

- Pomijając fakt, że jesteście wampirami? Jasne, norma.. - Kookie sapnął nieco bezsilnie.

- Nie przerywaj. - syknął karcąco, powracając do wcześniejszej wypowiedzi. - Są dwie.. drużyny, nazwijmy to tak. Jedna, po stronie taty; naszego taty. To po prostu osoba, która nas zamieniła. Nie chciałbym być niegrzeczny, ale niech gnije skurwysyn. - Jimin na wydźwięk tych słów nieco uniósł kąciki ust. - No i na jego rozkazy są synowie, dla nas bracia. Nie ma kobiet, tatuś zaszczepił w nas pociąg nie tylko do krwi.

Na te słowa dwójka Silnych zaśmiała się w głos, a Kookie tylko kilkukrotnie przeniósł wzrok z jednego na drugiego.

- No ale wracając.. po drugiej stronie jest Jim. Tak jest, nasza jednoosobowa drużyna mistrzów, nie kto inny a mały, słodki Jiminnie. - Hongbin podszedł do rudowłosego, obejmując go w końcu w pasie, na co ten skrzywił się i przewrócił oczami. - Zbuntował się, niewdzięcznik. I zwiał. Ale tatuś łatwo nie odpuszcza, więc ściga rudzielca i próbuje zagarnąć do domu wszelkimi możliwymi sposobami. 

- Dlaczego uciekłeś? - Kookie spojrzał na Parka, który wyplątał się z krępującego uścisku i wbił wzrok w mokrą ściółkę.

- Reżim. Nigdy nie lubiłem dyktatury, nawet za człowieka. Więc uciekłem kiedy tylko skończył się proces dorastania z trochę większymi zębami i wiecznym apetytem. - Park wzruszył nieznacznie ramionami. - Ale znowu mnie znalazł. I nasyła kolejno bardzo nieprzyjemnych członków naszej spaczonej rodziny, którzy mają zmusić mnie, żebym powrócił pod skrzydła ojca i harował na jego posrane zachcianki.

- Ale mówisz to tak, jakbyś był całkiem sam, braciszku. - wciął się Bin, wciskając dłonie do kieszeni kurtki. - Jest kilku braci, którzy są skłonni Jiminowi pomagać, kryć go tak jakby. Wiadomo, że nie można tak wiecznie, ale nie tylko jemu przeszkadza rygor i niewolnictwo, jakie panuje w naszym domu. O ile domem to można nazwać. Ja wspieram Jima non stop, prawda? Karmię go kiedy potrzebuje, uciekam z jego chłopakiem do lasu, żeby Leo go nie zeżarł..

Jeongguk wyraźnie poczerwieniał.

- T-to.. kto to ten Leo? - jęknął wyjątkowo cicho jedyny obecny na miejscu człowiek i kątem oka zerknął na Jimina, który najwyraźniej nie palił się do odpowiedzi. Widząc to wrócił spojrzeniem do Hongbina.

- Jeden z braci, jak już wiesz. Kruk to prawie najgorszy z tropicieli jakich "spłodził" ten chory pojeb. Ah.. tropiciel.. to wiesz, taki od bójek i tym podobnych. Brudna robota zawsze należy do nich. Tylko, że Leo jest jeszcze gorszy, ma swoją dumę i Hakyeon dobrze o tym wie.

- Hakyeon?

- Uh.. ojciec. 

Kookie skinął ze zrozumieniem głową, nie odzywając się dalej ani słowem.

- Więc najpierw nasłał Dzikiego. Dziki to Ravi, jest.. ujmę to delikatnie, nieokrzesany. Takie ADHD w połączeniu z dość niecodziennym apetytem. No i lubi spuszczać wpierdol, o czym nasz Jiminnie nie raz się przekonał.

Park skrzywił się na wspomnienia, złapał za obolałe żebra i kopnął w stosik liści od niechcenia.

- Ale Dziki załatwił co miał załatwić i wrócił. A że Jimin do bólu już się nieco przyzwyczaił, to stawiał opór dalej. Aż tatuś nasłał Kruka. A Kruk.. no cóż. To kompletne przeciwieństwo Raviego. Jest opanowany, ale za to kompletnie bezwzględny, nie ma niczego, co mogłoby go powstrzymać. No i.. zabiłby na miejscu, gdyby ktoś skrzywdził jego Ravisia. - dokończył pogardliwie Bin, wzdychając z nieukrywanym obrzydzeniem. 

- No ale jakimś cudem zdobył informacje o Tobie i postanowił, że zamiast pieprzyć się z robieniem ze mnie worka treningowego, uderzy w kogoś, z kim mam do czynienia. - mruknął Jimin pod nosem, zerkając odrobinę łagodniej na Słabego, który w momencie przybrał kolor świeżo wypalonej cegły.

- Nie pierdol Jimin.. kogoś, na kim Ci zależy, po prostu. - Hongbin odrzucił grzywkę i przeszedł się kawałek, zataczając niezobowiązujące kółko.

Intymność ciszy przekraczała wszelkie granice, dlatego nie byli już w stanie kontynuować tego tematu. Jimin odchrząknął więc cicho, obracając się w kierunku Lee i spoglądając na niego nieco potulniej niż do tej pory.

- Nikt poza Namjoonem? - szepnął, nieco zbolałym głosem, przeczesując nerwowo rdzawą grzywkę.

- Nie sądzę. To ostatni neutralny, który zdołał się zaszyć. Idź do niego Jim, przecież wiesz, że Ci pomoże.. 

- Ale.. - urwał Park, klnąc w myślach i zaciskając pięści, po czym tylko wypuścił niemalże trujące od irytacji co2 z ust, podchodząc po chwili do Jeona i zaskakująco delikatnie jak na stan swojego zdenerwowania splatając palce ich dłoni. Kiedy złączył własne spojrzenie ze źrenicami Kookiego, wyglądał już całkiem inaczej niż przed momentem. Zielone oczy błyszczały w zmroku, zdawały się przenikać Jeongguka na wskroś. Ten przez chwilę myślał o podjęciu próby obdarowania go uśmiechem, chociaż takim najdelikatniejszym, ale przytłaczające poczucie winy odsunęło go od tej idei, a twarz Jeona pozostała kompletnie wyprana z emocji.
Za to Jimin uniósł delikatnie kąciki ust, w pobłażliwym, ale spokojnym uśmiechu. Zadarł nieco głowę i nie zważając na szczerzącego się gdzieś w tle Hongbina zmrużył powieki, powoli zlepiając własne wargi z ustami czarnowłosego. Chłopak nie posiadał się z zaskoczenia i jakby radości, chociaż może bardziej ekscytacji. Nie chcąc jednak okazywać tego przed bratem Parka, po prostu przymknął oczy, leniwie odpowiadając na pocałunek subtelnymi muśnięciami. Krople deszczu spływały po ich zziębniętych twarzach, wpadały w rozchylające się co jakiś czas usta, drażniły nadwrażliwą skórę. Kookie czuł przyjemne mrowienie nisko w brzuchu. Kiedy już chciał dotknąć szyi Jimina, wpleść palce w jego włosy, ten urwał pocałunek z cichym mlaśnięciem, odetchnął szybko i obrócił się do Hongbina.

- Pójdę do niego. Ale tylko ten jeden raz. - mruknął Jimin, ciągle zaciskając zimne do granic możliwości palce na dłoni Jeongguka.

- Zuch chłopak. Idź, ja zatrzymam Leo. Przynajmniej na jakiś czas. - Lee machnął beztrosko dłonią i ukazał żółte kły światłu dziennemu. Na ten widok Rudy sam lekko się uśmiechnął, kręcąc pobłażliwie głową i oddychając odrobinę spokojniej niż do tej pory.

- Dziękuję. - odparł jeszcze raz pochylając głowę z szacunkiem.

- Hej, dla Ciebie wszystko młody. Odwdzięczysz mi się, jak Jeongguk nie będzie patrzył. 

Jakoś mimo wszystko Kookie nie powstrzymał instynktownego uśmiechu.

- Lećcie. Czuję go. - Bin spoważniał nagle, stając w rozkroku i garbiąc się odrobinę. Jimin zbladł jakby jeszcze bardziej niż do tej pory, chwycił dłoń Kookiego pewniej i puścił się pędem na zachód. 

Natomiast Hongbin stał w jednakowej pozycji, spięty i czujny jak nigdy. Oddychał płytko, cicho, niesłyszalnie dla ludzkiego ucha. Wkrótce poczuł na karku zimny podmuch. Jak się po chwili okazało - oddech.

- Myślałem, że Jimin jest głupi.. - szepnął rosły mężczyzna stojący za Binem, po czym wymierzył mu silne kopnięcie nisko w łydkę, tak, że ten zwalił się bezwładnie na ociekającą deszczem ściółkę i sapnął z bólu, czując jak przedarta na zewnątrz, ostra kość zahacza o zabłocone liście.

- Ale Ty jesteś chyba jeszcze głupszy, Hongbin.


Do przeczytania! - Gabriel



sobota, 30 stycznia 2016

"Black hunger" cz.1

Tytuł: Black hunger

Paringi: Jikook (Park Jimin & Jeon Jeongguk), Vhope (Kim Taehyung & Jung Hoseok)

Opis: Dobrze, od razu powiecie, że zgapiam jak leci ze Zmierzchu, a to wcale nie prawda. Poza tym przyznaję od razu - jest to niesamowicie inspirowane tą historią, ale tylko z racji tego, że uważam ją za jedną z tych o naprawdę zajebistym potencjale. W połączeniu z dobrym shipem, mam zamiar stworzyć coś chociaż odrobinę ciekawszego. Pozostawię to jednak waszej ocenie, mówcie co sądzicie i much love as always <3


- When the full moon turns white, that's when I'll come home.. - nucił pod nosem, przechadzając się po niemal doszczętnie spróchniałej belce łączącej brzegi drobnego strumyka. Przecinał on łąkę, z trzech stron otoczoną starym lasem, na północ jednak otwartą i spadającą w dół stromym urwiskiem. Krajobraz oprószony blaskiem odchodzącego słońca, zdawał się rdzewieć, by w końcu zniknąć, pożarty przez czerń nocy. Tak to sobie zawsze wyobrażał,  kiedy jego stopy od pewnego czasu przemierzały co wieczór tą samą trawę, łamały te same gałązki i znaczyły szlak przez doskonale znane miejsca.
Zadarł głowę, poszukując czarnym spojrzeniem bladego przyjaciela, jego odwiecznego towarzysza, który był przy nim przez wszystkie przeżyte lata. Wkrótce księżyc stał się bardziej wyraźny i widoczny, więc chłopak zasiadł na zimnej, zroszonej drobnym deszczem trawie i oparł przedramiona o podkulone do klatki piersiowej kolana.

- Witam serdecznie, mój drogi. - drugi głos wcale go nie zaskoczył, a jednak nieco zbił z pantałyku, jak zawsze.

- Przyniosłeś? - odparł beznamiętnie, starając się udawać opanowanego, jednak wiedząc doskonale, że na wiele się jego starania nie zdadzą.

Szkielecio chude, zimne dłonie dotknęły jego odsłoniętej szyi; nie wzdrygnął się, ani nie przestraszył.

- Braciszku, dlaczego zawsze jesteś dla mnie taki oschły... - jęknął jego rozmówca i osadził równie lodowate, spękane wargi na karku chłopca.

- Doskonale znasz powód mojego opanowania, Hongbin. Nie jestem w nastroju, po prostu daj mi..

- No dalej, powiedz to głośno, Jimin. Lubię słuchać, kiedy to wypowiadasz. - syknął na oko starszy osobnik, tym razem przytulając suche wargi do ucha siedzącego przed sobą chłopca.

- Daj mi jeść..


Jak co rano zwlekł się z łóżka, starając nie sprawić wrażenia wampira, który właśnie opuścił swoją ukochaną trumienkę, po czym podszedł do lustra, przeczesując palcami rozczochrane, czarne włosy. Westchnął pod nosem, narzucił na nagi, szczupły tors przypadkowy podkoszulek, na nogi wsunął przedarte na kolanach dżinsy. Gotowe.
O mało co nie zsunął się po schodach w półśnie fantazjując o życiu na słonecznej Sycylii, przywitał matkę skromnym pocałunkiem w policzek, skłonił się przed ojcem. Jak zawsze zalał mlekiem czekoladowe płatki śniadaniowe i zanurzył w powstałym daniu łyżkę. Jadł od niechcenia, walcząc by nie wpaść z powrotem w sidła sennych cudów. W końcu czeka go dzień pełen wrażeń, przygód i radości, których gwarantem była absolutnie najlepsza rzecz w życiu Jeongguka - szkoła.
Klął i pluł na samą myśl o kolejnym dniu nauki, mimo, że wcale nie sprawiało mu to znacznych trudności. Zawsze był piątkowym uczniem, mimo, że prawie w ogóle się nie uczył. Gdy ludzie pytali skąd coś wiedział, odpowiadał, że to przypadek, lub zwykłe szczęście. Po pewnym czasie nawet zaczął w to wierzyć.

Droga dzieląca jego dom a placówkę codziennej męki, nie była aż tak uciążliwa, ale Gukie lubił mimo to ją sobie skracać - przechodził wtedy przez stary las na obrzeżach ich niewielkiego miasteczka, tuż przy kamienistej plaży jeziora polodowcowego. To chyba jedyne co zapamiętał z lekcji geografii na temat swojego miejsca zamieszkania.
Samo jezioro nie było jednak w żaden sposób pasjonujące - zimne i wiecznie brudne, gdyż wpadała do niego rzeka, niosąca ze sobą pokłady gałęzi, mułu i ścieków. Nie przeszkadzało to natomiast lokalnym w kąpaniu się w tym zbiorniku w lecie, kiedy najwyższe temperatury sięgały kilku stopni, a po wejściu na płyciznę nie było widać własnych stóp. Jeongguk nie potrafił czasem zrozumieć dlaczego ludzie tak bardzo lubią żyć w pozorach. Do tego mało realnych.

Łyse gałęzie kołysały się leniwie na chłodnym wietrze, popychającym czarnowłosego w kierunku szkoły. Na widok wyłaniającego się zza pagórka budynku, chłopak westchnął ciężko, zbierając całą swą siłę, by przetrwać kolejny dzień w tym piekle pełnym testów, ocen, a co najgorsze - idiotów.
Wraz z jego wejściem rozległ się cichy jęk kilku śmiesznych dziewczyn z młodszych klas, na co tylko zamknął oczy, modląc się, by ten koszmar skończył się tak szybko jak się da. Sam nie wiedział czemu, ale mimo, że nie miałby najmniejszego problemu ze zdobyciem dziewczyny, jakoś nigdy nie uśmiechała mu się wizja bycia z kimś w związku. Nie był aseksualny, skądże. To raczej wrodzona niechęć do większości świata.

- Elo, Kookie. - miauknął właściciel odrobinę skrzeczącego, chłopięcego głosu, podskoczywszy do czarnowłosego i wyciągając otwartą dłoń w geście powitania.

- Cześć, Hobi. Jakieś wieści?

- Niestety, dzisiaj zapowiada się brak interesujących wątków. - mruknął brunet i podrapał się krótko w kark.

- Cholera, wiedziałem, że nie powinienem był wstawać z łóżka. - warknął wyższy i przeczesał zmęczonym ruchem długą grzywkę, nieco ograniczającą mu pole widzenia. Ale Kookie jakoś nie specjalnie lubił fryzjerów.

- BOMBAA! - rozległo się nagle zza pleców Hobiego, który zaraz później został zaatakowany przez stworzenie w blond włosach, o głośnym, niskim głosie i pociesznym, radosnym śmiechu na ustach.

- Taeś! - odparł radośnie oblegany i jednym zwinnym ruchem obrócił blondyna przodem do siebie, pozwalając mu zapleść się na jego korpusie jak mała małpka.

Jeongguk zaśmiał się pod nosem na ich wygłupy, w duchu nieco zazdroszcząc im tak zażyłej, uroczej relacji. To, że na każdej przerwie się chichrali i obściskiwali było już wszystkim znajome, więc nie musieli się w żaden sposób powstrzymywać. Była natomiast jedna, jedyna osoba, której cokolwiek by się nie działo, ta dwójka przeszkadzała w utrzymaniu życiowej homeostazy.

- Kurwa, skończcie się pedalić cwele. - dźwięczny, kobiecy głos powitał ich z nieprzyjemnym posmakiem.

- Jak zawsze promieniejesz miłością, Nayeon. - odparł Jeongguk powstrzymując się od nikczemnego uśmieszku.

- Powiedz, że Cię to nie brzydzi.. - warknęła farbowana na głębokie bordo dziewczyna i wywróciła ostentacyjnie oczami.

- Oczywiście, że nie, Kookie nam zazdrości, wszyscy o tym wiedzą! - pisnął Hobi i zachichotał cicho, przyciskając nos do szyi chłopca o rumianych policzkach i jasnej czuprynce.

- Same pizdy.. - jęknęła zbolałym głosem Nayeon i oparła się plecami o ścianę, wyciągając z kieszeni bluzy telefon oprawiony w usiany ludzkimi czaszkami case.

- Nie przesadzaj, Nan. Masz tam grupkę bardzo męskich osobników. - dodał Guk, ruchem głowy wskazując zebranych w odległości kilku metrów od nich młodych kulturystów.

Odpowiedź nie padła. Trzy męskie śmiechy rozbrzmiały nagle, kiedy Nayeon zawarczała niebezpiecznie i zatopiła się w głupawej grze w telefonie.

- Omgomgomg! - pisnęło nagle znikąd, a zgromadzona czwórka rozglądnęła się szukając źródła głosu.

- Sana, chodź tu, potrzebuję cycków. - zamiauczała Nayeon, wyciągając do dziewczyny w kręconych kucykach ramiona. Uściskały się, po czym nowo przybyła przycisnęła otwarte dłonie do policzków.

- Ale ej, ludzie, bo teraz ważne. - wzięła głęboki oddech i otworzyła szeroko już i tak duże, delikatnie pomalowane oczy. - Będzie nowy w szkole!

Grupa spojrzała po sobie, wzruszając ramionami i wymieniając znudzone spojrzenia.

- No jak to? Ani trochę nie jesteście ciekawi?! - pisnęła Sana, wydymając dolną wargę i wyglądając na wyjątkowo zawiedzioną.

- Nowy. Wow. Nie pierwszy, nie ostatni. - burknął Jeongguk, opuszczając wzrok na trzymany w prawej dłoni telefon i kilka razy muskając go kciukiem.

- A może to będzie ktoś super fajny i sympatyczny! I się polubimy i dołączy do naszej paczki!

- No i dobrze, a jak nie, to nikt płakać nie będzie, zluzuj Sancho. - Tae wzruszył ramionami, zaplatając ręce na szyi swego ulubionego towarzysza.

- Oj ale wy jesteście beznadziejni. Idę popytać dziewczyny z humana, wy się kiście sami. - okraszona loczkami głowa obróciła się szybko i odfrunęła w kierunku grupki dziewcząt, które według Kookiego miały za dużo na twarzy, a zdecydowanie za mało na nogach.

I wtedy drzwi do szkoły otworzyły się ponownie, tym razem wpuszczając wraz z gościem podmuch zimnego, nieprzyjemnego wiatru. Rude kosmyki rozwiały się chaotycznie, a przydługawy, szary płaszcz załopotał z cicha. Kilka głosów się urwało, wiele par oczu zwróciło się w jednym kierunku. Zaraz jednak zainteresowanie opadło, a przybysz mógł z delikatnym uśmiechem przebyć drogę dzieląca go od gabinetu dyrektora. Wszedł przez drzwi opatrzone dumną plakietką z nazwiskiem przywódcy tego obornika, zamknął je za sobą i pozostawił tylko chłód. Szmer powrócił że zdwojoną siłą, wszyscy z zapartym tchem wyczekiwali aż obca twarz ponownie się im ukaże, Rudy szybko stał się tematem prawie wszystkich rozmów. W międzyczasie w podskokach wróciła do Kookiego, Nayeon i Tae z Hobim, rozchichotana i przejęta do tego stopnia, że wypieki przystroiły jej policzki, Sana.

- Mówiłam, mówiłam?! Widzieliście go?? Wygląda niesamowicie! - zapowietrzyła się kilka razy, w końcu opierając się zdyszana o bark Jeongguka.

- No piękny jest.. - westchnął Taehyung, na co Hoseok nadął policzki i uderzył chłopaka w ramię, a w odpowiedzi blondyn roześmiał się głośno.

- Ja go już nie lubię. Kolejna laleczka. nic więcej. - warknął Hobi i skrzyżował ramiona na piersi.

- A może akurat uratuje honor mężczyzn w tej szkole. - dodała Nayeon, nieustannie stukając kciukami w ekran telefonu.

- A Ty Kookie? Co o nim sądzisz? - spytała z uśmiechem Sana, wlepiając spojrzenie w nieco skołowanego Jeongguka.

- A co mam sądzić... Nie znam go, wstrzymam się od oceny. - wzruszył ramionami i nieco zbyt nerwowo odblokował telefon.

Prawda była taka, że Gukie doskonałe wiedział co myśli o nowym, gdy tylko zobaczył jego bladą, niemalże siną twarz o dziwnym, nienaturalnym połysku, intensywnie zielone, wpadające w brąz tęczówki doskonale wykrojonych, wielkich oczu, drobne ciało, jakby wcale nie męskie, poczuł w sobie coś bardzo dziwnego. Nisko w brzuchu, jakby ktoś potrząsał woreczkiem z kamykami. Gdyby wierzył w istnienie innych gatunków podobnych człowiekowi, na pewno stawiałby na jakiegoś elfa czy inne bliskie im stworzenie w przypadku Rudego. Na razie jednak musiał pozwolić emocjom opaść i nie dać poznać, że jakkolwiek przejął się obecnością nowego ucznia. To tylko pierwsze wrażenie, chłopak miał wejście i tyle.
Nie dano jednak Kookiemu ukoić oddechu, gdyż po chwili drzwi gabinetu dyrektora rozchyliły się szybko, wypuszczając ze środka Rudego. Kruczowłosy wstrzymał oddech, kątem oka będąc w stanie wynotować, że nowy nieubłaganie zbliża się do nikogo innego, a ich grupy.

- Cześć, jestem Park Jimin, klasa biol-chem?

Głos doskonale zgrywał się z aparycją Rudego, a właściwie Jimina, jak się przedstawił. Delikatny, stosunkowo wysoki jak na chłopca w ich wieku, tembr, do tego odrobinę piaskowy.
Dopiero teraz Kookie mógł dokładnie przyjrzeć się jego pełnym, obfitym ustom, maleńkiemu nosowi, subtelnym cieniom pod oczami. Zanim zdążył uświadomić sobie, że Jimin zadał pytanie, przed szereg wysunął się Tae, wyciągając ku Rudemu smukłą, zadbaną dłoń.

- Tak, tu przyszli lekarze. Kim Taehyung, miło mi. - mruknął blondyn, posyłając nowemu firmowy, najwyraźniej zdaniem Hoseoka zbyt kokieteryjny uśmiech.

Ale Jimin uraczył go tylko krótkim "witam", zaraz obracając się do Jeongguka, który miał wrażenie, że nie do końca pamięta jak się mówi.

- Jeon Jeongguk, tak? Słyszałem, jak ktoś o Tobie rozmawiał, ponoć jesteś jednym z najtęższych umysłów w tej szkole. - posłał kruczowłosemu delikatny, jakby zaintrygowany uśmiech. Kookie niepewnie uścisnął wyciągniętą do siebie dłoń. Prawie się wzdrygnął, czując jak skóra, której dotknął była lodowata. Nie odezwał się ani słowem, przytakując tylko skromnie i zaciskając usta w wąską linię.

- Świetnie, mam nadzieję, że pomożesz mi nadrobić zaległości, nie lubię być w tyle. - dodał jeszcze Jimin, przez chwilę przytrzymując dłoń Guka we własnej. Na ten gest, czarnowłosy poczuł się jakby narkotyzowany; nieco otumaniony, ale pobudzony. Niepostrzeżenie przetarł wnętrze wypuszczonej dłoni materiałem własnej koszulki.

- To Hoseok, Sana i Nayeon. Bujamy się razem. - Taehyung ponownie przystąpił do ataku, przedstawiając kolejno cały skład ich dream teamu. 

Jimin uprzejmie powitał wszystkich, skłaniając się przed dziewczynami i podając dłoń Hoseokowi. Dało się jednak nieustannie wyczuć swego rodzaju napięcie, wypływające z jego strony, a kończące wędrówkę na Kookiem. Chłopak stał jak sparaliżowany, podczas rozmowy wypowiadając tylko kilka niepewnych słów. Przyglądał się rudowłosemu, analizował sposób w jaki się rusza, co i jak mówi, każdy najmniejszy szczegół w mimice. Wszystko niczym marzenie, ten chłopak nie miał wad. To nie było ani normalne, ani nie sprawiało, że Jeongguk czuł się do końca bezpiecznie.
Zdecydowanie natomiast czuł się pod kontrolą, zafascynowany do ostatniej kropli krwi. 

Po powrocie do domu, czuł się skołowany jeszcze bardziej niż przez całe swoje życie. Dopóki nie położył się w swojej przyjemnie rześkiej pościeli, w jego głowie kołatał się obraz Jimina; tego jak chodzi i mówi, jego spojrzenia, które niemalże go zjadało.

Rozmyślał tak i analizował, aż do momentu, w którym otworzył szerzej oczy i dotarł pamięcią do jednego zdania, które Rudy wypowiedział na samym początku.

Jakim cudem usłyszał rozmowę o umyśle Jeongguka, skoro od chwili, w której wszedł do szkoły, prawie nikt nie odezwał się słowem.


Do przeczytania! - Gabriel

wtorek, 19 stycznia 2016

"Dabo vobis omnia me" - Vmin (OS)

Tytuł: "Dabo vobis omnia me"

Paringi: Vmin (Kim Taehyung & Park Jimin)

Opis: Ostrzegam na wstępie! Jest to opowiadanie, które ma w sobie duże ilości obfitych opisów przyrody fantastycznej, wątki demonologii i magii pierwotnej, jeśli nie lubisz tematu - nie czytaj. Poza tym zapraszam wszystkich, jest tu nieco sado-maso przy okazji stosunku, który odbywa się pomiędzy człowiekiem a demonem, generalnie jeśli potrzebne będą jakiekolwiek wyjaśnienia, jestem do dyspozycji w komentarzach i wszystko objaśnię tak jak trzeba. A teraz - zagłębcie się w świat nocy, magii i przysiąg. Witam i otwieram bramę świata, gdzie nic nie istnieje, a wszystko to zjawa.. 


Przemierzał las w nasuniętym na czoło, ciemnym kapturze bluzy. Było zdecydowanie za zimno na noszenie jej bez kurtki. Ale on chciał zmarznąć, w końcu tak mało już czuł. Chciał, żeby chłód przeszył go do kości, przeniknął, chciał go wchłonąć i nie oddawać. Zamarznąć przy świetle księżyca. Tak byłoby najpiękniej..
Wylać z siebie ostatnie tchnienie, zatrzymać się nad brzegiem jeziora i pozwolić tafli otulić siebie długimi, lodowymi mackami, pozwolić sobie jeszcze raz utonąć w ciemnej mgle nocy. Wzdłuż jego ścieżki połyskiwały zmrożone korzenie, każdy krok trzeszczał i łamał się. W powietrzu unosił się zapach cieni, wody, drzew. Słyszał delikatne, perliste dzwonienie, gdzieś w oddali, szmer przy stopach, huk zagubionej w lunatycznym amoku sowy. Martwe, wieloletnie dęby cicho pomrukiwały na przenikliwym wietrze. Nieznana, jaśniejąca w jego umyśle zduszonym, pijanym światłem siła, popychała go przed siebie, wgłąb, w gęstwinę, dalej w tajemnice i milczenie. Oddychał płytko, pławiąc się w wilgoci powietrza i jego niespotykanej, nocnej strukturze. Wiedział, że nie wróci. Czuł to głęboko, w kręgosłupie, żebrach, czaszce i piszczelach. Sople lodu kołatały w nie ciężko, przypominając mu jego własne decyzje i postanowienia. Dzisiaj. Zrobi to dziś.

Naciągnął rękawy bluzy, czując jak chłód gwałci bezwstydnie jego słabe, zdrętwiałe ciało. Księżyc towarzyszył mu wytrwale, czuwał jak starszy brat nad losem swego zagubionego rodzeństwa. Wydawało mu się, że chodzi już bardzo długo. Godziny rozpływały się w zapomnienie w mglistych myślach, odsuwały się na drugi plan świadomości, gardził nimi bez zastanowienia i ostrożności. Były mu już zbędne.
Powieki same zlepiały się ze sobą z każdym postawionym krokiem. Ciemność przybierała na gęstości, coraz łatwiej było mu rozróżnić blask od złudzenia. Szukając spokoju, starał się nie odpłynąć w ramiona sennych kochanków, a pozostać w kontakcie z otaczającym go światem. Szmery powoli cichły, już coraz rzadziej słyszał cichutkie stukanie, czy melodie spod jeziora. Może to też jego uszy kładły się spać, dlatego słyszały coraz mniej. Nie chciał zasypiać. Najpierw musi to zrobić, musi. Nie może zasnąć, wtedy wszystko pójdzie na marne. 

Wkroczył powoli na niewielką, oświetloną srebrzystą łuną polankę, wyrwę w wiekowych pniach i wilczych jagodach. Zatrzymał się i wziął głęboki oddech, wypełniając płuca zapachami i powietrzami. Zdawało mu się, że czuje absolutnie wszystko co jest w stanie; ciężki, wilgotny zapach jeziornych traw i topielców, woń liści, trujących owoców, przegniłej ściółki, czarny, zroszony gwiazdami kosmos, krew rozprutego gdzieś w gęstwinie zająca, mokrą, wilczą sierść, zapach ziemi, chcącej być niebem. 
Wyjął z kieszeni spodni drobny, poręczny scyzoryk. Wysunął ostrze, obrócił kilka razy w skostniałych palcach. Zmrużył oczy i powstrzymując się od pełnego rozkoszy uśmiechu wpełzł nożykiem pomiędzy bluzę a bladą skórę swojego nadgarstka. Powiódł brzytwą po ciele, niczym pożądliwe usta mkną przez szyję kochanka, zaborczo, rajsko, dotkliwie. Przez wnętrze dłonie spłynęło kilka burgundowych strumieni, a każdy znalazł swoje ujście w lśniącej na czubku długich paznokci kropli. Rozchylił powieki i uniósł głowę w górę, wpatrując się ze spokojnym uśmiechem w gwiazdy. Czuł szepty, ciche, delikatne szepty, które kołysały go, unosiły się wraz z wiatrem, gwiezdne szepty tych, którzy na co dzień milczą zaklęci w skały. Odsunął ostrze od przedramienia, dłonią splamioną krwistymi smugami zadarł bluzę, ukazując księżycowi biały, okraszony drobną, gęsią skórką brzuch. Przytulił nóż do skóry, naruszając jej biel powolnymi, wyważonymi ruchami. Materiał jego spodni zaczął powoli nasiąkać intensywną czerwienią.

Wtedy poczuł jak coś z lodu łapie jego nadgarstek, delikatnie i równie spokojnie. Jak taniec, z góry zaplanowany układ wydarzeń. Nie stawiał oporu, nie zadawał pytań. Wiedział, to się dzieje, teraz. On się zjawił.
Druga lodowa dłoń wpłynęła posuwistym, cienistym ruchem na jego cieknący życiem brzuch. Zamknął oczy. Rany powoli otwierały się i zamykały pod mrożącymi palcami, tak doskonale hipnotyzując i uzależniając właściciela. Czuł jego czarny oddech na karku, Niemalże mógł dostrzec jego smolisto-granatowe ślepia. Uśmiechnął się delikatnie. W tym momencie ćmie usta opadły na jego szyję, popłynęły leniwym nurtem w górę rzeki, aż do płatka ucha, zaciskając się na nim wilczymi kłami. Sapnął cicho, poruszając szybko klatką piersiową. Zaraz też jego śpiące uszko przyozdobiły drobne krople zbyt gęstego oddechu, jeziora, magii. Mokra od krwi dłoń na brzuchu przesunęła się wyżej, brudząc jego ciało rubinową przysięgą. 
"Dem animae luna..." szeptał cicho, ".. dem sanguine stagnum, dem spiraculum spitirus..", westchnął, unosząc brwi i czując jak powoli jego ciało wznosi się, serce bije nieznany, pierwotny rytm, dłonie i usta pieszczą księżycowymi ułudami, ".. dem oculos nebuli, dem somnium nox..". Rozrzucił kurtyny powiek, łapiąc oddech i nadgarstki podróżujących po jego ciele dłoni.
Był całkiem nagi, leżał na wilgotnej od rosy trawie, przed jego obliczem zawisły tylko dwie wąskie, srebrzyste tęczówki. Wpatrywał się w niego jak w ofiarę, w łup, w miłość, w niebo. Czuł, że jest wszystkim, że jest zaklęciem, pięknem, czasem. Uniósł drżącą z zimna dłoń ku jego sinej, czarnej skórze. 

"Dabo vobis.. omnia me."

Cień wpełzł się w jego wnętrze, powoli, zdecydowanie, z ust uleciało w eter przeciągłe jęknięcie. Czuł, jakby noc przeszyła go ostrzem, wypełniła go całego, każdy zakątek jego ciała był z leśnego mroku, a świadomość błądziła gdzieś pomiędzy wąskimi pniami zmrożonych drzew. Oparł zlodowaciałą dłoń o skrzącą się w blasku księżyca trawę, on wyszedł z niego, pchnął ponownie. Na to poraniony zawył jeszcze raz, tym razem głosem pełnym zwierzęcia, instynktów. Powtórzyło się to jeszcze kilka razy, wyciskając z białoskórego kolejne potoki błagalnych jęków. Wił się wraz z rytmem spokojnych pchnięć, zatapiał paznokcie w zimnej ziemi, rozdzierał powietrze cieniejącym oddechem. Granatowo-stalowe ślepia wwiercały się w niego, pożerały go, śmiały się każdym powiewem nocnego wiatru. Osunął się niżej, drżąc w spazmach pożądania, chłodu, suplikacji o czary i gwiazdy. Splótł spojrzenie ze zbliżającym się kosmosem, z figlarnym, jasnym, żółtawym księżycem. Oddał się bez reszty głębokim, wypełniającym go po czubek świadomości pchnięciom Cienistego, pozwalając ustom wyszywać najpiękniejsze melodie czarnej rozkoszy. Aż do momentu, kiedy jego ciało przyjęło kilka długich, intensywnych wybuchów księżycowego płodu, nasienia jeziora i północnych wiatrów. Wyprężył się w łuk, czując jak jego wnętrze wypełnia się stopniowo, przepełnia, pozwolił kroplom spełnienia wypłynąć i zmieszać się ze świeżą, jasną krwią. 
Czarne, dymne rogi Cienia unosiły się i opadały wraz z jego wilczym posapywaniem. 
Wyszedł z blado-skórego, uklęknął przed nim i uśmiechnął się tak, jak śmierć uśmiecha się do konającego. 

- A teraz, Kim Taehyung, zródź córkę cienia i rozpaczy, albo zgiń, na wieczność ogarnięty mrokiem, samotnością i lodem wody jeziora, błądząc pomiędzy snem a jawą, nigdy wybrany i nigdy pominięty. - wycedził cicho rogaty, przypatrując się poranionej łani.

- Jestem na Twój rozkaz, oddaję Ci ciało i wolę. Zrób ze mną co tylko chcesz.. Panie. - odezwał się zachrypniętym, ciężkim, niskim głosem, spoglądając na Cień z rozchylonymi ustami i łapiąc trzepoczący skrzydłami oddech w pulsujące bólem płuca. 

W odpowiedzi otrzymał szeroki, błyszczący żółcią i posoką uśmiech.

***

Mgła spowiła jego ciało. Blade, przymrożone, przecięte sinymi pręgami. Oddychał powoli, miarodajnie, bez słonecznego pośpiechu. Jego źrenice zlały się z tęczówkami, powoli przechodząc także w białka. Z uśmiechem oglądał powoli szarzejące niebo. Noc umykała tam, gdzie jej nikt nie znajdzie, ustępując miejsca kolejnemu wschodowi słońca, kolejnej nadziei. Gęste powietrze unosiło się, jak kotwica wyrywana z dna morskiego, kiedy statek odpływa miotany głupią, bezduszną falą. Świetlista szarość z przed wschodu otulała powoli każdy bezradny pień, każde źdźbło trawy, najdrobniejszą smugę na tafli jeziora. Jego skostniałe członki, napęczniały brzuch, rzęsy, na których skropliła swój byt mleczna mgła. 
Wpatrywali się w siebie bez pamięci. Bez woli. Bez rozumu. Nic nie było tak istotne, jak to spojrzenie, ta zaprzysiężona więź, okupiona ofiarą i dopełniona cienistym, połyskującym w poświacie księżyca aktem. 
Aż pierwsze promienie ognistego słońca przedarły się przez gęste pnie drzew, przez rosę i myśli. Chłód formował z oddechu niewielkie obłoczki, słońce przeszywało je rdzawymi promieniami. 

Córka zakwiliła wraz z pierwszym oddechem świadomości i chęci do życia. Cień uniósł ją powoli, przytulając do piersi i pochłaniając z uśmiechem jej cichy, żałosny skowyt.

Zmęczenie, ulga, światło, chłód. 

A ciało?
...
Rozpłynęło się wraz z mgłą, dostając upragnione zaklęcia, gwiazdy i czas.


Do przeczytania! - Gabriel