środa, 28 października 2015

"Pierwszy kochanek Jeon Jungguka" sequel (pt.4) - pl ver.

Title: "Pierwszy kochanek Jeon Jungguka"

Pairings: Jikook (Park Jimin & Jeon Jungguk)

Summary: Dobra, niby miały być trzy części, ale jest jeszcze jedna, coby usatysfakcjonować moją senpai XD Dosłownie, to jest cały powód, dla którego dodaję ten sequel. Ale no oczywiście czekam na reakcję każdego, więc zapraszam do komentowania. Love you. #smut #wreszcie seks #jikook to życie 


- Nie zapomnij o dzisiaj! - rzucił jeszcze na pożegnanie, kiedy Kookie jak codzień wychodził rano do szkoły. Park miał wtedy popołudniowe zajęcia, więc wychodziło na to, że nie widzieli się praktycznie pół doby. Na szczęście drugiej połówki nie musieli dzielić z nikim innym.

- Jasne, hyung, nie zapomniałbym. - młodszy puścił mu oczko, zamykając za sobą drzwi, a Jimina pozostawiając na sofie, przed stosem ćwiczeń do wypełnienia. Uh.. życie nie miało tak wyglądać.

W ogóle nic nie było tak jak Jimin to sobie zaplanował. Miał całe studia imprezować, znosić suczki do domu i rozlewać nasienie hojnie niczym działacz charytatywny, a tu nic z tego. Pojawił się bowiem Jungguk, jego Kookie. Pojawił się i nieco zamieszał porządek w hierarchii życiowej Parka. Znaczy nie, żeby kochał samego siebie mniej, ależ skądże, nie miałby sumienia zadawać sobie taki niedosyt autochwały. Rzecz w tym, że tuż obok jego wielkiej, wyprężonej, pięknej i idealnej postaci, gdzieś z boku, zaczaił się dwa lata młodszy rudzielec, klejąc się do ramienia i uroczo całując go w ucho.
Czy narzekał? Skądże, byli ze sobą już rok i ani razu nie zdarzyło mu się płakać z niedosytu wrażeń. Można powiedzieć, że Kookie stał się każdym jego wyjściem do klubu, muzyką, alkoholem, narkotykiem.. Był jego wszystkim.
Czy go kochał? 

Jak najbardziej tak. 

Nie przepadał za piątkami - niby wszystko fajnie, zaczynamy weekendzik, ale ćwiczenia zrobić trzeba, bo na wykładzie profesor da mu w dupę. A to nie tak ma działać, to on wsadza. Nie mógł więc pozwolić na tak haniebne świętokradztwo względem swojej materialnej świątyni perfekcji. Skazany na bazgranie po tych tonach makulatury, Jimin spędzał piątkowe przedpołudnia w samotności, pod swoim ulubionym, błękitnym kocykiem, z kawą i długopisem używanym prawie tak intensywnie co lubrykant w obecności Kookiego. 
Na szczęście tuż po skończeniu zajęć, mieli z Gukkiem plany, więc już cieszył się na ten moment, dostając jakby trochę dodatkowej energii do wypełniania nudnych arkuszy. 

Ale Jeon nie był tylko motywacją do pracy, co to to nie. Zgrywał tylko takiego aniołka, uroczego chłopaka, pełnego niewinnej radości i wdzięku. Ale było go zobaczyć po zmroku. Człowiek nie do poznania, wysuwał pazury, krzyczał, wił się jak wąż, błagał o więcej.. żeby to jedną noc Jimin zarwał z jego powodu.
Czy narzekał?
Ponownie - ani odrobinę. 

Więc myślenie o Kookiem miało zawsze dwie strony medalu - tutaj pięknie motywowało do szybszego skończenia pracy, ale z drugiej piekło, paliło, rozpraszało. Parkowi wystarczyło przywołać w myślach choćby widok jego nagiego ciała, żeby długopis wysunął się spomiędzy palców, a na jego miejscu pojawił się wierny druh bruneta. Jednak i to było czasem niezbędne, prawda? Nie byłby sobą, gdyby nie zaspokajał swojej każdej, najmniejszej cielesnej zachcianki. Taki już był. A najlepsze - takiego pragnął go Jeon. 

*

Wbrew oczekiwaniom dzień w szkole minął mu w miarę szybko, może to dlatego, że nie skupiał się nadmiernie na przedmiotach, a bez przerwy wyobrażał sobie spotkanie z hyungiem.
Nareszcie.
No dobra, niby mieszkali razem od półtora roku, mieli siebie dosłownie każdego dnia, ale to nie znaczy, że nie miał prawa tęsknić. 

Za jego wesołym, cwanym uśmieszkiem..

Rozpromienił się na samą myśl, ukrywając przed nauczycielem delikatnie uniesione kąciki ust.

Za pocałunkami na powitanie..

Zmrużył delikatnie oczy, zaciskając usta.

Za każdym oddechem na swojej szyi, za dłońmi wdzierającymi się pod ubrania, za słodkimi ustami, tak bardzo spragnionymi jego...

Otworzył szybko oczy, odganiając wszystkie obrazy powstałe w swojej głowie. Kurwa, Jungguk, jesteś na lekcji, nie możesz o nim teraz myśleć. Czuł, że policzki zaczerwieniły się podejrzanie, a mrowienie w podbrzuszu mogło w każdej chwili przerodzić się w bardzo niekomfortową sytuację. 

- P-przepraszam... mogę wyjść do łazienki?

- Eh, Jungguk, znowu..? No idź, no...

*

Czekał w ich ulubionej restauracji, Jimin powinien kończyć za jakieś dziesięć minut. Był tak podekscytowany jakby to była ich pierwsza randka, z resztą zawsze się tak zachowywał. Trochę nie mógł uwierzyć w tą naturę swojego hyunga, ale ten fuckboy okazał się wyjątkowo romantycznym osobnikiem. W połączeniu z zadziornym i cynicznym charakterem, był po prostu idealny.
Ale w to Jungguk nigdy nie wątpił.
Taki już był i kropka.
I takiego go uwielbiał.

*

Gdy tylko profesor obwieścił koniec wykładu, Park pierwszy wybiegł z sali, po drodze wpychając w torbę wszystkie tomiszcza i notatki. Cholera, cały dzień i wreszcie, wreszcie leci do swojego Ciasteczka. Narzucił skórzaną kurtkę na ramiona i wypruł z uniwersytetu niczym pocisk. Na szczęście tylko dwie przecznice dzieliły go od ich co-piątkowej restauracji.
Nie zwracał uwagi na czerwone światło na przejściu dla pieszych, skończyło się na kilku wrzaskach klaksonów, jak prawie zawsze. Tuż przed drzwiami restauracji zatrzymał się, wyciągnął z kieszeni telefon i przejrzał w zgaszonym ekranie. Nie, żeby wątpił w to, jak fantastycznie wygląda, po prostu dla Kookiego zawsze warto było się troszkę poprawić. Dopiął koszulę na ostatni guzik i wszedł szarmanckim krokiem do budynku pełnego ekskluzywnych krawatów i modnych sukienek.

Kelner momentalnie podpłynął do niego, pytając o rezerwację z typowym uśmiechem, bowiem Jimin bywał tu już nie raz, a procedury śmiesznie zawężały możliwość luźnej rozmowy. Dwie sekundy później Park odnalazł zarezerwowany stolik, swoje czerwone włoski, niecierpliwe spojrzenie, lekko zaciśnięte wargi. Uśmiechnął się firmowo, chcąc mimo wszystko zrobić na młodszym najlepsze wrażenie. 
Bez słów spojrzeli na siebie, Kookie otworzył szerzej oczy z pełnym, radosnym uśmiechem na ustach. Jimin zbliżył się do niego, pochylił, ujął za podbródek, delikatnie musnął ciepłe, soczyste wargi. 

- Jim.. - westchnął cichutko chłopiec, na co jednak otrzymał w odpowiedzi karcące spojrzenie hyunga.

- Nie tutaj skarbie, jesteśmy w kulturalnej placówce. - z poważnym wyrazem twarzy zajął swoje miejsce i wyprostował, już z łagodnym uśmiechem na ustach. - To co zawsze? - mruknął jeszcze, spoglądając wesoło na swoje rude szczęście.

*

 Drzwi huknęły głośno, wpuszczając do mieszkania dwóch jego właścicieli. Jimin nie szczędząc czasu domknął je kopniakiem, zaraz przyciskając do zaistniałej powierzchni Kookiego, oplatającego nogami jego biodra. Pełne pasji pocałunki przerywał tylko ciężki oddech obu mężczyzn i niekontrolowane stęknięcia Jeona, gdy hyung zatapiał zęby w jego szyi. 

- J-jimin-ah.. - jęknął ochoczo, mimowolnie wypychając ku starszemu biodra, przez co wkrótce Park zaczął odczuwać brak wolnej przestrzeni w spodniach.
Przygryzł zachłannie dolną wargę czerwonowłosego, przy okazji przesuwając dłonią po jego talii. Jungguk wyraźnie spragniony większej dawki doznań oparł głowę o ścianę, dając hyungowi pełne pole do popisu, co natychmiast zostało wykorzystane. Park nierównomiernie łapiąc oddech, zassał skórę na obojczykach chłopca, zaraz pokrywając je mnogością pocałunków i muśnięć językiem.

Gorąco, wilgotno, szybko. 
Jeszcze chwilę darząc się wzajemnie zrywnymi, głębokimi pocałunkami, w końcu Kookie stanął na własnych nogach, łapiąc starszego za koszulę i ciągnąc go energicznym krokiem ku ich wspólnej sypialni. Jimin z uśmiechem na opuchniętych, zaróżowionych ustach, sięgnął do tylnej kieszeni spodni, wyciągając zeń kwadratową, płaską folijkę.
  
Pośpiesznie pozbył się zbędnych ubrań, zaraz przylegając całą powierzchnią stęsknionego ciała do swego uroczego chłopaka. Najpierw opierając głowę o jego czoło, zaraz ofiarował mu słodki, namiętny pocałunek, przy okazji sięgając dłoni na swoim pośladku i zabierając z niej błękitny pakunek. Jedną ręką ciągle otaczając szyję niższego od siebie hyunga, delikatnie zawinął biodrami w jego kierunku, na co Jimin zareagował przymrużeniem powiek i zadowolonym pomrukiem. Stojąca na baczność męskość, aż prosiła się o skosztowanie, ale to nie teraz.
Ewentualnie później.
Kookie powoli opadł na kolana, w zębach trzymając nierozpakowaną prezerwatywę, otworzył ją leniwym pociągnięciem, po czym delikatnie, drażniąc tym bardziej podnieconego do granic możliwości hyunga, niespiesznie założył ją na naprężonego penisa. Uśmiechnął się sam do siebie, wstając i znów zaplatając ręce na szyi hyunga.

- Jimin.. proszę.. - jęknął tuż przy jego uchu, ocierając się stymulująco o nabrzmiały członek. 

Park odchodził od zmysłów. Najchętniej od razu wziąłby go na klatce schodowej, a potem poprawił jeszcze kilka razy w domu. Nie mógł już dłużej wytrzymać, czując, że Jeonowa dziurka wręcz błaga o interakcję. Popchnął swojego boskiego dongsaenga na łóżko, zaraz sam klękając między jego rozchylonymi nogami i pocierając przyrodzeniem o wejście chłopca. Ten uraczył go serią rozanielonych jęknięć i kilkakrotnych, baardzo niegrzecznych próśb. Usatysfakcjonowany stanem Kooka, Park naparł na niego, wchodząc szybko i zatrzymując się wewnątrz. Jeon wyprężył się pod nim, syknął z uśmiechem, rumieńce na jego policzkach przybrały na obfitości. 


- Dobrze? - wymruczał Jimin, powoli wysuwając się z chłopca, po czym ponownie zatapiając się w nim, szybko i głęboko.
Uwielbiali tak dręczyć się pieszczotami, odwlekać orgazm, czuć zbliżające się spełnienie najdłużej jak to możliwe. 

- Uh.. głębiej... - westchnął czerwonowłosy, unosząc ręce i kładąc je ponad własną głową. 

Jimin nie mógł się na niego napatrzeć, zawsze pożerał Kookiego wzrokiem, ale w takich sytuacjach, mógł naprawdę smakować słodkiej, delikatnej skóry własnymi ustami, zaznaczać na niej sine ślady, przyprawiać młodszego o dreszcze. 
Zgodnie z prośbą zagłębił się w chłopcu w całości, na co tej z aprobatą jęknął, ukazując wkrótce rząd śnieżnobiałych zębów. Poruszył niecierpliwie biodrami, na co Park odpowiedział momentalnie, bez zbędnego namysłu ponawiając głębokie, powolne pchnięcia. Sycił się każdym momentem, tak leniwe tarcie budziło w obu kochankach niespotykane pokłady stęknięć, westchnień i cichych pojękiwań.

Jimin lubił szybki seks, to było jasne.
Ale nie z Jeonem.
On był wyjątkowy, wymagał więc wyjątkowego traktowania. Przy nim czas musiał zwolnić, seks miał być dokładny, erotyczny, gorący, głęboki.

W końcu raz trafia się na takie uczucie.

Sapali ciężko prosto w swoje usta; Jimin nie będąc w stanie znieść ani chwili dłuższego oczekiwania poruszał się w chłopcu szybko, zaborczo, uderzając pewnymi, brutalnymi ruchami. Młody wił się, zagryzając wargi do siności i piaskowymi stęknięciami wyrzucając z siebie w kółko imię starszego połączone z prośbami o więcej. 
- Kookie.. j-już.. - Park zacisnął powieki, szybko wychodząc z dongsaenga, ściągając jednym, precyzyjnym ruchem prezerwatywę i dochodząc prosto na napięte mięśnie brzucha Jeona. 
Ten uśmiechnął się zadowolony, sięgając rękoma swojego ukochanego, przyciągając go do siebie i sprawiając, że oba ciała skleiły się nasieniem starszego.

- Uwielbiam Cię.. - zamruczał do ucha starszego, na co ten uniósł prawy kącik ust.

- Wiem. - odparł nieco zachrypniętym głosem, wznawiając ruchy całym ciałem, ocierając się o spoconego, pokrytego spermą Kookiego.

Taki był najlepszy.
Cały na własność.
Tylko jego.

 *
-  Kochasz mnie? - sobotni poranek obudził Parka głosem jego najlepszej zmiany planów w tym życiu.

- Huh..? Kookie, która godzina.. - mlasnął niepocieszony językiem i przetarł zaklejone powieki. 

Jeon nie spuścił z niego wzroku, wyczekując odpowiedzi.

- Zapytałem o coś.. Jimin, ja muszę wiedzieć. Jesteśmy razem już długo, jest nam dobrze, czemu nie mielibyśm-.. - Park przerwał słowotok swojego rudzielca podnosząc się na łokciach i łącząc ich wargi w delikatnym, nieco rozwleczonym pocałunku. 

- Kocham. 



Do przeczytania! - Gabrych ;w;



"I won't mind" - RP (feat. RinYoo) pt.5

Title: "I won't mind"

Pairings: Yoonkook (Suga & JungKook), Jihope (J-hope & Jimin)

Summary: Aish, zdecydowanie za bardzo skupiłem się na LaB, jednak w porę się zorientowawszy, oto nadchodzę z kolejną częścią "I won't mind", akcja zaczyna się kręcić króliki, czytajcie i komentujcie C:


Y:
- Huh..? - wytrącony z rzeczywistości, zareagowałem dopiero na słowa chłopaka.

Co on mówił.. nie śliczny?
O nie, Yoongi mógł się czasem mylić w niektórych kwestiach, jednak doskonale wiedział, gdy ktoś wykazywał choćby najmniejsze predyspozycje do bycia pięknym. A w szczególności jeśli chodziło o Kookiego, który pięknem wręcz promieniował.
Już chciałem mu coś na to odpowiedzieć, kiedy gardło związał mi widok malujący się naprzeciw mnie; dongsaeng nagle poczerwieniał, opuścił głowę i lekko westchnął przez nos. 

Czyżby jednak podobało mu się to określenie?
A więc też miał wobec mnie jakieś emocje?
Niepewnie zbliżyłem się ku swojemu rozmówcy, powoli układając skostniałą dłoń na jego policzku. Pobudzony tym gestem sam podniósł na mnie wzrok, a ja subtelnie poszerzyłem uśmiech. Działając czysto intuicyjnie oparłem się czołem o jego głowę i zmrużyłem powieki.
- Z hyungiem się nie dyskutuje. - mruknąłem lekko się ocierając.


JK:

Kiedy już otrząsnąłem się z szoku, w jaki wprowadziła mnie nagła i niespodziewana ilość dotyku ze strony chłopaka, również przymknąłem oczy, rozluźniając całe ciało.

Odruchowo wcisnąłem twarz mocniej w jego dłoń, wzdychając cicho.
Nie byłem przyzwyczajony do nadmiernego kontaktu fizycznego z innymi, uważałem sytuacje tej podobne za niekomfortowe, jednak tym razem wcale nie miałem ochoty się odsuwać. Stałem więc tylko, miętoląc krawędź mojej bluzy, i próbując nie zrobić czegoś źle. Naprawdę nie chciałem zepsuć tego momentu.
- Oczywiście hyung.. - wymamrotałem, zaciskając powieki jeszcze mocniej.
Mój nos przez przypadek otarł się o nos Yoongiego.
Ojej.


Y:
Uśmiechnąłem się szerzej, kiedy prawdopodobnie przypadkowy gest wypłynął od chłopca. Nie potrafiłem przy nim zachować powagi, każdy jego najmniejszy ruch wraz z biegiem czasu sprawiał mi po prostu radość. Jeszcze dziś rano nie pomyślałbym o Jungu w taki sposób, jak teraz.

Ale w sumie co o nim myślałem..?
Akcja toczyła się powoli, przyjemnie, ale ja jakby poddawałem się nurtowi. Nie powinno tak być, Yoongi, jesteś starszy, nie wypada robić czegoś tylko dlatego, że tak Ci się wydaje. Zebrałem się więc w sobie i objąłem go, może odrobinę niepewnym ruchem, jednak w duchu bardzo zdecydowany, w okolicach talii, przyciągając jego drobne ciało bliżej siebie.
- Kookie.. nie ma sensu milczeć, choć to może wygodniejsze i tworzy ładną atmosferę.. co Ty czujesz? Co myślisz o tym wszystkim..? - mruknąłem cicho, i tym razem przytulając nasze podbrzusza w delikatnym geście.



JK:

Teraz płonęła już nie tylko moja twarz, a całe ciało. Miałem wrażenie, że wszystko się we mnie wali, niczym w zajętym ogniem budynku. Zupełnie nie wiedziałem, gdzie mam podziać swoje kończyny, więc skończyło się na tym, że spanikowałem i zarzuciłem ręce na ramiona chłopaka. W ten sposób przynajmniej nie będzie mógł mnie puścić...

Boże, co ja robię.
Jeszcze przed chwilą płakałem mu w ramię za Jiminem, a teraz?
- Ja... Ja nie wiem, hyung - jęknąłem cicho, wtulając twarz w jego szyję.
Na prawdę nie wiedziałem.
Niby podobał mi się Jimin, ale...
No właśnie, ale.
Byłem coraz bardziej przekonany, że to nie było nic więcej.
Prawda, z początku byłem zazdrosny o niego i Hoseoka, ale zdałem sobie sprawę z tego, że nie chodziło konkretnie o Jimina. Najwyraźniej zazdrościłem im tego, że w ogóle kogoś mają. Ha, żałosne. Jednak z Yoongim czułem się inaczej, dobrze. Nie czułem żadnych ukłuć w sercu czy innych pierdół - czułem za to ogień.
Gorący, wypalający mnie od środka.
I było to cholernie przyjemne uczucie.
- Ja chyba też cię lubię - wyszeptałem, nie mając odwagi spojrzeć mu w oczy.


Y:
Kiedy wtulił się we mnie tak niepewny w każdej myśli, poczułem się źle..

to moja wina?
Że był rozdarty, nie wiedział na czym tak na prawdę mu zależy?
Przecież nie tego chciałem, a wyłącznie jego dobra, aby ktoś wreszcie docenił go w taki sposób, na jaki absolutnie zasługuje..
Co więc poszło nie tak?
I gdy tylko ta myśl przebiegła przez mój umysł, on znów się odezwał. Przez chwilę wydawało mi się, że to wyobraźnia płata mi figle.

"Też Cię lubię"..? To naprawdę uleciało z jego ust? Dalej pełen zakłopotania wtulał się w moją kurtkę, ja za to trzymałem go w objęciach, coraz pewniej, by przypadkiem się nie odsunął. Nie miałem pojęcia co odpowiedzieć, więc pozwoliłem tym słowom krążyć w mojej podświadomości, wypełniać każdy najmniejszy fragment mnie. Też Cię lubię.. co my z tym teraz zrobimy.. ma być tak łatwo jak się zdaje?
- Kookie.. - zacząłem niepewnie, unosząc jedną dłonią jego zarumienioną, tak od emocji jak i od chłodnego wiatru buzię. Nie zdążyłem jednak nic powiedzieć kiedy nagle wielka przypływowa fala uderzyła w nasze postaci, Jung z urwanym okrzykiem podskoczył, a ja stawiając trzy kroki w tył straciłem równowagę i upadłem z impetem, będąc dla niego amortyzatorem. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie pełni szczerego zdziwienia całą zaistniałą sytuacją, jednak kiedy emocje opadły, poczułem przypływ radości. Roześmiałem się cicho, opierając co prawda o mokry piasek, co wcale nie było przyjemne, czy zabawne. Ale nie o to chodziło, w końcu i ocean zdenerwował się na nasze niezdecydowanie i zadziałał. Objąłem chłopca, głową opadając bezsilnie na kaptur chroniący przed kontaktem z plażą.



JK:

Świetnie.

Nie dość, że nasz spektakularny upadek niemal przyprawił mnie o atak serca, to jeszcze teraz musiałem leżeć przyciśnięty całą długością ciała do Yoongiego.
Po prostu doskonale.
Jeżeli wcześniej mój puls uderzał z nadmierną prędkością, to teraz było to już chyba martwiące. Przykro byłoby zejść na zawał w tak młodym wieku - i w takiej sytuacji. Przez chwilę miałem ochotę się z niego stoczyć, odsunąć od niego, tak aby nie mógł czuć przyspieszonego bicia mojego serca, jednak jego ramiona, ciasno zaplecione wokół mojej talii, skutecznie mi to uniemożliwiały. Nie pozostało mi więc nic innego,
jak poddać się mu - opuściłem głowę tak, że twarzą wtulałem się w jego włosy.
Cała ta sytuacja sprawiła, że zacząłem niekontrolowanie chichotać.
- Nic ci nie jest hyung? - spytałem, nadal z uśmiechem na ustach.

Y:
- Ani, wszystko w porządku. - pokręciłem z uśmiechem głową, po czym podniosłem się, podpierając na łokciach.
- A Ty nic sobie nie potłukłeś? - spytałem, zaraz wywijając się spod dongsaenga, a stojąc już pewnie na dwóch nogach wyciągnąłem ku niemu dłoń, pomagając się podnieść.
Głupia woda?

Hm, może, ale wiedziała co robi.
Delikatnie otrzepałem kurtkę Kookiego z wilgotnego piasku, starając się doprowadzić jego wygląd do porządku. Na koniec poprawiłem kołnierz jego kurtki i z zadowoleniem oglądnąłem swoje dzieło. No zupełnie jak nowy. Uśmiechnąłem się lekko, lokując otwartą dłoń na jego włosach i gładząc je powoli, potem kontynuując pieszczotę na policzku chłopaka.


JK:
Przymknąłem oczy i ze zdecydowanie zawstydzającą uległością przyjmowałem pieszczoty hyunga. Nigdy wcześniej nie sądziłem, że kontakt fizyczny z innymi ludźmi może być tak przyjemny, jednak Yoongi stopniowo i skutecznie mnie do niego przekonywał.
Staliśmy tak chwilę w zupełnej ciszy, przerywanej tylko uderzeniami fal, niemiłosiernie deformujących linię brzegową i opryskującymi nas raz po raz kropelkami słonej, zimnej wody. W końcu podniosłem powieki i spojrzałem w oczy chłopakowi, stojącemu niemożliwe blisko mnie. Otworzyłem usta, i już chciałem coś powiedzieć, kiedy nagle dało się słyszeć czyjś donośny głos. Przekląłem w duchu, rozpoznając jego właściciela - to Jimin zmierzał ku nam, dziarsko brnąc przez piach i ciągnąc za sobą nieco zdezorientowanego Hoseoka.
- To tutaj się podziewacie - podszedł do nas z rozbrajającym uśmiechem.
- Zastanawialiśmy się, gdzie was wcięło. - w tym momencie najwyraźniej zauważył dłoń Yoongiego nadal opartą na moim policzku,
bo jego uśmiech zmienił się w podstępny uśmieszek.
- Ojej, chyba w niczym wam nie przeszkadzamy? - spytał, a ja za złością poczułem,
że się czerwienię.


Do przeczytania! - Gabek.



niedziela, 25 października 2015

"Like a Butterfly" pt. 4 - pl ver.

Tytuł: Like a Butterfly

Paringi: -brak-

Opis: Witam w kolejnym rozdziale, tym razem o J-hopie. Nie powiem, że były z tym kawałkiem leciutkie problemy, może w związku z tym, że nie łatwo mi pisać o tego typu problemach. Ale jest, czy gorszy od reszty, czy lepszy - wy zdecydujecie. A teraz zapraszam serdecznie. 


O, szanowni państwo, toż to już trochę czasu odkąd ostatnio miałem przyjemność zapoznawać państwa z którąś z historii. Niemniej jednak witam serdecznie, jak za każdym razem i zapraszam tym goręcej do lektury.

Dzisiejsza opowieść może wydać się państwu nieco podobna do pierwszej. Proszę jednak nie dać się zwieść pozorom, gdyż podwaliny ku obu sytuacjom dał zupełnie inny czynnik. W każdym razie zapraszam, ze szczerą nadzieją, że jeszcze delikatnie państwo drżą po poprzednim opowiadaniu, do kolejnej części naszych opowieści: tym razem przedstawiam państwu z wielką przyjemnością - Jung Hoseok, proszę państwa!


Otulony ciepłą pierzyną poranek, leniwe powieki klejące się do siebie. Motywacja do działania głęboko, na samym dnie świadomości, jeszcze nie do końca przebudzona.

Wtem zadzwonił drugi alarm w telefonie. Teraz już świeża motywacja, w pełni rozbudzona, kazała mu szeroko otworzyć oczy i uśmiechnąć się do kolejnego dnia. Hoseok zawsze wstawał najwcześniej i wszyscy dobrze o tym wiedzieli. Nie byli jednak w jego skórze, a budzenie się godzinę przed czasem było niemałym wyczynem. On to jednak lubił, być przez chwilę sam ze sobą; kumulować pozytywną energię i kierować ją w odpowiednim kierunku.
Z takim nastawienie, poranki mimo, że nie należały może do najłatwiejszych, były zdecydowanie dobrym akcentem na rozpoczęcie następnego dnia i mocnym. podpartym ambicją i marzeniami, postanowieniem ciężkiej pracy.

Jak każdego dnia, w odosobnieniu otwierał salę, przygotowywał sprzęt, rozkładał wszystko co potrzebne. Potem pół godziny przed pobudką reszty BTS zaczynał się rozciągać.
Uwielbiał czuć swoje ciało. Nie uważał się za jakoś specjalnie fantastycznie zbudowanego, ale w niczym to nie przeszkadzało - utrzymywał dobrą wagę i kondycję, więc był z siebie zdecydowanie zadowolony.

Stanął naprzeciw lustra, uśmiechając się nieco pobłażliwie do własnego odbicia.

- Cześć, Hoseokkie... - szepnął, plącząc ręce i rozciągając prawy bark.

Górne partie; dokładnie rozgrzał ramiona, mięśnie klatki piersiowej, potem brzuch i grzbiet, na końcu nogi, którym poświęcał zawsze najwięcej czasu. Najpierw na stojąco, prężąc się do lustra w pełnym skupieniu, z szortami podciągniętymi wysoko. Lubił oglądać jak naciąga się każdy jego mięsień, zupełnie jakby był zafascynowany ludzką budową na tyle, by codziennie dziwił się istnieniem tego fenomenu. Wyraźnie zarysowane łydki, przyjemny dla oka łuk uda. J-hope z jakąś niespotykaną czułością przygotowywał swoje mięśnie do całodziennego wysiłku, tak uroczo poświęcony swemu fachowi.

Wkrótce też pojawili się pozostali członkowie, witając się z nim serdecznie. Cieszył się tak całą grupą jak i każdym z osobna. Wiedział doskonale, że jeśli chodzi o taniec, poświęca się temu najgoręcej z BTS, ale był bardzo dumny z tego, że jego umiejętności nie dały rady przyćmić najważniejszej cechy jego charakteru - szczerości. Kochał swoich przyjaciół, kochał oddawać się w całości swojej największej pasji. Był cały dla świata, w którym tworzył. Stawianie sobie coraz to nowych, wyższych poprzeczek, sprawiało, że toczenie swojego małego tobołka doświadczeń, miało sens i pełen wachlarz barw.

- Hobi-hyung, nie męcz nas tak! - wykrzyknął zawiedziony Rap Monster, kiedy jego Hoseok narzucił im na karki kolejną partię ćwiczeń.

- Namjoon, inaczej zostaniesz takim drewniakiem do końca życia, a już jesteś na całkiem niezłej drodze! - cała grupa roześmiała się gromko, poklepując załamanego lidera po łopatkach.

Zdecydowanie czuł przy nich, że żyje. Bez żadnego lęku, za to z bardzo dokładnie ogarniającym bezpieczeństwem. Jak najcieplejsza, najprzyjemniejsza pierzynka, zespół osłaniał go od wszelkiego zła tej ziemi. Tak jak gdyby byli jakoś magicznie ze sobą połączeni, tworząc razem coś wyjątkowego. W końcu byli absolutnie piękni w mnogości aspektów, a praca jaką wkładali w każdy jeden ruch, w każdy dźwięk, była pełna młodzieńczej świeżości i ochoty do rozwijania się z każdą chwilą.

J-hope nie ukrywał ani przed ekipą, ani przed samym sobą, że próby były całym jego życiem. Po odbyciu wszystkich możliwych ćwiczeń, niestety musiał jednak opuścić swoją ukochaną salę. Z rozczuleniem wypisanym na zawsze pogodnej twarzy zgasił światło, taszcząc na ramieniu ciężką torbę.
Po omieceniu pomieszczenia wzrokiem zatrzymał się na lustrze, tak jak wszystkie inne ściany, spowitym półmrokiem. Wydał z siebie cichy, niekonkretny pomruk.

- Pa, Hoseokkie..


OBU. TWARZY.

Jungkook najwidoczniej wyszedł. Jak zazwyczaj z resztą; ostatnio tylko coraz częściej. Wybywał zaraz po próbie, tak jak Namjoon i czasem Suga, a wracał późnym wieczorem. Hoseok z zaniepokojeniem obserwował każdy jego ruch, kiedy w największej ostrożności, by tylko nie zostać przyłapanym, maknae wracał do dormu, często z twarzą zalepioną krwią. Było pewne, że wdawał się w bójki, ale Hobiemu coraz mniej się to podobało. Zaczynał źle wyglądać na twarzy, podkrążone oczy, niekiedy nawet małe szramy maskowane makijażem. Jeszcze trochę i zacznie przychodzić ze śliwami pod okiem albo wybitymi zębami. Nie wróżyło to nic dobrego.

Skąd wiedział?
Hm.. nie często zdarzało mu się zasypiać w nocy, więc obserwował wszystkich z ukrycia i poznawał wiele maskowanych przez nich sekretów. Sam przecież taki posiadał.

Wracając jednak do obserwacji terenu... Kookie wyszedł. A co z Jinem? On przecież zawsze siedział w pokoju, nie miał potrzeby włóczęgi, bicia się, klubowania.. gdzie więc mógł pójść?

- Czym Ty się martwisz kochanie... - rozległ się barwny, pewny siebie głos, na co Hoseok wywrócił oczyma.

- Nie martwię się, wcale? Po prostu jestem ciekaw...

- Czy znowu mi się oddasz?

Zapadła nieco dłuższa, przerywana nierównymi oddechami J-hope'a, cisza.

- Tak myślałem. - dodał, uśmiechając się cwanie i przechadzając się w kierunku dużego lustra we wschodnim rogu pokoju.

- Mimo to, jesteś zbyt śliczny, żeby marnować się na takiego pokrakę jak ja... - mruknął jeszcze, oglądając się z poszerzającym się, pseudo niewinnym uśmiechu.

Zachichotał pod nosem, rumieniąc się do odbicia, po czym odszedł, bezwiednie sunąc nogami po panelach.

Skocznym krokiem dotarł do łazienki. Przejrzał się kilka razy w lustrze nad zlewem, to z bliska, to z dalsza, dokładnie badając palcami twarz. Po tej czynności chwycił klameczkę szafki tuż obok lustra i rozchylił ją z zadowoleniem. Pusto..

Wszystkie półki były puste. Już od jakiegoś czasu. Wiedział, że długo tak nie da rady. Bywało w końcu coraz gorzej, pojawiały się na powrót dawne nawyki, pozornie wyplewione już dawno temu.

- Nic nie znajdziesz, ani dzisiaj, ani jutro, ani za miesiąc.

- Niby dlaczego?

- Bo nie odważysz się tam pójść. Masz idiotyczną traumę, zachowujesz się jak małe dziecko... - zadziorny, nieco irytujący głos zaczął i jemu działać na nerwy.
"Jeszcze Ci pokażę" pomyślał dumnie wypinając pierś, jednak zaraz jakby jego rozmówca przyłożył mu ostry i ciężki jak młot cios w brzuch. Hobi skulił się niezwykle, upadając na przyklejone do brzucha ramię. Z bardzo szeroko otwartymi oczyma, rozglądnął się wokół, jakby próbował dowiedzieć się, gdzie jest. W panice zamachał kończynami, przesuwając się w najciemniejszy kąt w pomieszczeniu i skulił się, w wręcz nieludzki sposób, stając się bardzo maleńkim zawiniątkiem z błyszczącymi oczami.

- POKAŻ SIĘ! - wrzasnął zdzierając sobie głos, co spowodowało, że do oczu napłynęły mu łzy.

- Kim ty jesteś?! - dodał zrozpaczonym, drżącym głosem, czując jak ciało wychodzi spod jego kontroli i trzęsie się spazmatycznie.

Bał się. Czuł przeogromny strach, zalewający jego oczy, usta, umysł. Nie potrafił nad tym zapanować. Za każdym razem, kiedy zostawał sam, to przychodziło. Mieszało rzeczywistość, naginało prawdę.
Miało jego twarz, widział ją dokładnie w odbiciu lustra. Tylko ten drugi Hoseok zawsze cieszył się z jego cierpienia. Kiedy chował się, słyszał jego histeryczny śmiech, niosący się echem wewnątrz własnej głowy.

Chciał wstać na swoich silnych nogach, zaprzeć się silnymi rękami i pokazać, że jego umysł jest potężniejszy niż panika.

Ale nie był.

Zawsze mu się oddawał.

Cały w konwulsjach czuł jak gorące łzy przecinają skórę jego lodowatych ze strachu policzków. Nie umiał nad tym zapanować. Za bardzo się bał.

- O-odejdź... - wyszeptał, zamykając oczy, spod których nieustannie wydobywały się ogromne pokłady łez. Strach szarpał nim na wszystkie strony, nie umiał zracjonalizować własnych myśli. Skupiały się tylko na jednej, jedynej rzeczy: on mnie zabije.

Był pewien, był stuprocentowo pewny, że któregoś dnia to się pojawi, w swojej zmaterializowanej postaci, że on sam stanie przed nim i splunie mu w twarz.
A potem go udusi.
Udusi się.
Jak ryba wyciągnięta na brzeg. Straci dopływ tlenu, tkanki będą powoli obumierać, mózg nie otrzyma odpowiedniej ilości napędu, by kontynuować swoją pracę.
Stanie serce.
Opadnie siny na podłogę, z oczami wybałuszonymi jak nigdy i drżąc w agonii zostanie sam.

Już na zawsze.

Widział to wszystko bardzo dokładnie, każdy sen wyglądał idealnie tak samo. Dlatego prawie nie sypiał, chcąc uniknąć tych strasznych, mdlących wizji. Nie było rzadkością, że tuż po obudzeniu się gnał do łazienki i wymiotował do zlewu. Bał się tak strasznie. Nie był w stanie w żaden sposób tego powstrzymać, a jego życie, z pełnej przyjaciół idylli, zamieniło się w trwanie w koszmarze i oczekiwanie na śmierć.

Kiedyś ktoś go zobaczył w tym stanie. Wszedł do łazienki, kiedy nie powinien. Zabrali go do psychiatry, ten kazał opowiedzieć wszystkie dolegliwości jakie do tej pory się pojawiały. Zapadł jednoznaczny wyrok: psychoza maniakalno-depresyjna. Nie wiedział co to znaczy, inni chyba wiedzieli, bo zaczęli cicho chlipać z twarzami schowanymi w dłoniach. Przecież czuł się już dobrze, co się dzieje...
Po wizycie mengao wziął go do swojego gabinetu i posadził na krześle. Miał nietęgi wyraz twarzy.

- Po pierwsze nikt nie może się dowiedzieć...

Cichy głos, pełen konspiracyjnego wydźwięku.

- Nie zostajesz sam, nawet do pierdolonego kibla będą z tobą chodzić...

Piekący nos, wilgoć pod powiekami.

- Jesteś kurwa chory psychicznie, Hoseok! Jak mogłeś nam nie powiedzieć?!

Potok łez, czerwień, krzyk, ból, strach.

- Chodząca beznadzieja, a nie tancerz! Jak ty w ogóle chcesz funkcjonować, huh?! A może nie chcesz funkcjonować? ...Hoseok, do cholery!

Czerń, cierpienie, lęk, lęk, on... jego twarz. Stał tuż przed nim, szczerzył się w obleśnym, morderczym uśmiechu. Strach, lęk, przerażenie.

- Nie.. my chcemy umrzeć. - wysyczał, pożerając każdy promień nadziei w umyśle Hope'a.

Od doktora dostał kilka opakowań różnorakich leków. Dapoksetyna, allobarbital, trazodon, metylofenidat, perazyna. Powiedział, że to na inne stany, wszystko mu wyjaśnił, zostawił notatki. I Hobi postanowił sobie, przed oboma twarzami, że będzie posłusznie wypełniał wszystkie polecenia, brał leki i nie zrobi już nic głupiego, jak to menadżer powiedział. Że będzie szczęśliwym, spokojnym sobą.

Ale nie wyszło to do końca tak, jak chciał. Kiedyś drugi Hoseok zaatakował go zupełnie niespodziewanie, czuł, jak zadaje mu prawie fizyczny ból, jak śmieje się w twarz, jak pluje w niego obelgami. Wtedy po raz pierwszy poczuł, jak dłonie zaciskają się na jego gardle. Bał się jeszcze bardziej niż zawsze, rzucał się, skakał jakby stał na rozżarzonych węglach, dostał silnego ataku epileptycznego. Nie mógł poruszyć żadną częścią ciała, sparaliżowany strachem, powoli dusił się na podłodze, krztusząc własną śliną i wymiocinami.
Wtedy nagle poczuł jakby coś ustało. Albo przynajmniej ulżyło. Jakby coś, lub ktoś, drugiego Hoseoka powstrzymał. Wstał, na drżących, miękkich nogach, z zapłakanymi, czerwonymi oczami. Spojrzał w lustro. Już teraz wyglądał jak trup.

Jedyne, co rzucało się w jego głowie jak w spazmach: nie możesz dać mu się zabić.

Nie mógł. Ale jak? Na ile to zostało powstrzymane, kiedy wróci?

Czuł, że nie ma dużo czasu. Otworzył w panice szafkę. Trazodon, perazyna... wysypał wszystko co zostało, mimo, że nie było tego wiele. Nie straci tej szansy. Zrobi wszystko co się da.

Musi być panem swego losu.

Nie udało mu się. Przeżył.
Co prawda zwracając całą noc i śpiąc kolejne dwa dni. Ale przeżył.
Wytłumaczył reszcie, że chyba złapał grypę i musiał swoje odpocząć. Na szczęście nikt nie dopytywał, czy naprawdę tak było, bo wiedzieli dobrze, że Hope bywa przepracowany i nie mieli sumienia odbierać mu należnego wypoczynku.

A on bał się każdego dnia. Obsesja na punkcie jego powrotu rosła, pogłębiała się w zastraszającym tempie. Już nie było momentu, w którym nie czułby zbliżającego się odejścia.

Dlatego tak bardzo, tak rozpaczliwie chciał odebrać sobie życie.

Nie mógł pozwolić na to komukolwiek innemu.

Nawet sobie.

A może zwłaszcza sobie.



Do przeczytania! - Gabek.





środa, 21 października 2015

"Like a Butterfly" cz.3 - pl ver.

Tytuł: Like a Butterfly

Paringi: -brak-

Opis: O ile jeszcze dajecie radę i nie boicie się zmierzyć z kolejną mroczną i przykrą historią, zapraszam serdecznie na najdłuższy jak do tej pory rozdział o... V! (Hopin' 4 Reiczel to come here eventually ;w;)


Witam ponownie, z poszanowaniem nie mniejszym niż do tej pory. Jak się państwo bawią? Dla nas jest bowiem zaszczytem, gościć tak honorowe i szanowane persony w gronie czytelników naszych opowieści. 

Bardzo miło mi państwa widzieć, mam też szczerą nadzieję, iż zobaczymy się przy następnej okazji.

Bez dłuższych wstępów więc, zapraszam - przed państwem historia wokalisty, człowieka pełnego pozytywnej energii i przyjaznego nastawienia, proszę powitać go gromkimi oklaskami, oto Kim Taehyung!


- Taehyuuungiee.. - usłyszał jak każdego poranka, tuż nad swoim uchem.

Głos zza sennej bariery brzmiał zupełnie jak mruczenie małego kotka. V bardzo lubił kotki.
Przystroił się w rozmarzony uśmiech, obrócil na drugi bok i wtulił policzek w podiszkę. Był dobrym chłopcem, nie można było na niego narzekać. Można by go zdefiniować, jak kiedyś stwierdziła jedna z Army na spotkaniu fanowskim - "radość i dobry uczynek". Tak faktycznie było, stał się swego rodzaju głupiutkim promyczkiem szczęścia dla BTS.
Jedynym problemem był sen;  wybudzenie Tae graniczyło niekiedy z cudem. Tylko ktoś tak zaprawiony w boju jak Jimin hyung, mógł dać sobie radę.

- V. - nad uchem rozbrzmiał stanowczy, groźny ton. 
Młodszy przetarł powieki i krzywiąc się brzydko, przeciągnął się leniwie. 

- Yaa.. hyuuung... jeszcze niee.. - zaintonował chłopak swoim niskim, barwnym głosem. 

Przyjemnie było go słuchać, to fakt. Sam czasem zazdrościł reszcie zespołu możliwości do słuchania jego głosu. W głowie nie brzmiał on bowiem jakoś nazbyt wyjątkowo, a na pewno nie aż tak, jak wychwalali przyjaciele.

- TaeTae.. nie mamy czasu, jak chcesz coś zjeść przed próbą, to musisz wstać. A obaj dobrze wiemy, że chcesz. - Jimin zamruczał nieco sugestywnym głosem, na co V przeszedł dreszcz. Po kilku sekundach obu chłopców mogło bez trudu usłyszeć głośne burczenie w brzuchu należącym do rudzielca. Taehyung skrzywił się i odkrył ciało spod kołdry z bardzo niepocieszonym wyrazem twarzy.

- I jeszcze raz, V skacz wyżej! - komentował choreograf, podczas popołudniowej próby. Wszyscy byli już doszczętnie zmordowani, V czuł jakby siła w zupełności opuściła mięśnie jego nóg, mokra grzywka ospale podskakiwała do rytmu. Bardzo lubił tańczyć, sprawiało mu to dużo zabawy. Ale zdecydowanie dużo bardziej lubił śpiewać, było to mniej męczące. Na próbach ćwiczyli praktycznie do upadłego, Tae po zakończeniu tych zajęć czuł się kompletnie wyprany z jakiejkolwiek energii do życia. Szedł więc spać, co nie dziwiło już nikogo; każdy członek - tak ekipy jak i samych BTS - wiedział dobrze, jak profesjonalnym śpiochem był V. W rzeczy wprawił się prawie tak doskonale jak w śpiewaniu.
No, ale prawie. 

Dzisiaj jednak, los postanowił odebrać Tae cenne godziny, które mógł przeznaczyć na sen słodki jak on sam; menago obwieścił sekcji wokalnej, na którą składał się Jimin hyung, Jungkook i właśnie V, że załatwił im ćwiczenia wokalne przez kolejne dwie godziny. Rudzielec, jeszcze sapiąc i postękując z racji dopiero co zakończonej próby tanecznej, westchnął głęboko, załamując ręce nad fantastycznymi pomysłami ich menadżera. 
Na prawdę uwielbiał spędzać czas z gronem przyjaciół, był bardzo towarzyską personą. Przy tym szczery co do odczuć względem całego swojego życia, kogo lubił, kogo nie, kariery jaką obdarował go los; mógł z lekkim sercem przyznać przed samym sobą, że absolutnie niczego nie żałował.

Gardło już bolało. Czerwone od wysiłki policzki pulsowały bezlitośnie piekąc rudego chłopca. 

- Szerzej, możesz to zrobić, otwórz jeszcze trochę bardziej. - słyszał znad siebie ostre komendy, czując jak łzy napływają mu do oczu. 

- Jeszcze.. sięgnij głębiej.. - ktoś pełnym wsparcia szeptem motywował chłopaka, by nie przestawał.
Tae już o mało co nie krztusił się własną śliną, taka kompromitacja, jeszcze na oczach nauczyciela i przyjaciół..
- TAK! - rozległ się w końcu triumfalny okrzyk profesora śpiewu. - Dotarłeś tam, jakoś dobrnąłeś, V! Sięgnąłeś tego dźwięku, udało Ci się, brawo.
Wszyscy trzej obserwatorzy zaklaskali z podziwem, a V wreszcie przełknął gęstą ślinę, łapiąc się za nadwyrężone gardło.
- Yaa.. najniższy dźwięk w moim życiu. - zachrypiał cicho, kręcąc z dumą głową, po czym wyszczerzył radośnie ząbki, szybko pakując notatki do torby.
- Do widzenia profesorze! - rzucili we trójkę, niemal w tym samym momencie, wybiegając z sali i pędząc do swoich pokoi. V nie mógł się już doczekać swojego ciepłego, miękkiego łóżka i odpoczynku po tak aktywnie sycącym dniu.
Czysty, pachnący rudzielec ułożył się wygodnie, narzucając na siebie puchową kołdrę. Uśmiechnął się na samą wizję niedalekiej przyszłości, poprawiając swoją pozycję, aż osiągnął stan idealny.
- Dobranoc, hyung. - mruknął ciągle nieco zachrypniętym głosem, nawet nie wyczekując odpowiedzi, a momentalnie zawierając powieki.

- Śpij spokojnie, Tae... - odparł Jimin, a w jego głosie wybrzmiało coś na kształt niepokoju, czy...

ROZDZIERA. SKÓRĘ.

... zmartwienia.

W końcu co noc nie mógł spać. Ale Tae wcale o tym nie wiedział.

Nie wiedział, że przez sen krzyczał imiona, krzyczał straszne rzeczy, takie, które sprawiały, że Jimin drżał jak z zimna z szeroko otwartymi oczami.
To zdecydowanie się nasilało, kiedyś zdarzało się raz na jakiś czas; V mruczał coś niewyraźnie, przekręcał się na drugi bok i spał dalej. Jednak od kilku tygodni, zdarzało się, że nawet płakał przez sen; rzewnie, skruszony, przepraszał kogoś, pełnym rozpaczy i rozżalenia głosem.
Jimin powoli nie wytrzymywał napięcia, ale też potrzeby odkrycia jaką tajemnicę nosi w sobie ten śmieszny, mały chłopiec.

Otworzył oczy, był w swoim dawnym pokoju. Bał się tego miejsca, chciał wrócić do dormu, ale nie mógł. Zewnętrzna siła pchnęła go w zawrotnym tempie przez wszystkie pokoje, przed oczami pojawiały się rozmyte twarze, pełne wyrzutów, obelg w jego kierunku. 

"Bezczelny gnojek!"
"Psychopata!"
"Zawszona bestia!"
"Skaza na honorze!"
"Brudny!"
"Niegodny!"

Chciał przycisnąć dłonie do uszu, odciąć się od tego wszystkiego. Ale podniósłszy ręce, miast białej skóry, zobaczył ciemne, prawie czarne bordo...

"MORDERCA!!" - rozdarł się skrzekliwym, paskudnym wrzaskiem głos w jego głowie.

Chciał przeczyć, nie, to nie on, to nie jego wina, to tak wyszło, przepraszam, przepraszam..

"Mordercamordercamordercamordercamordercamorderca"

Czuł ból. 
Nie wiedział, której części ciała. 
Bolało go wszystko, co mógł poczuć.

Otworzył oczy i był w kompletnej pustce, czerń wlewała mu się do nosa i rozchylonych ust. Naprzeciw niego, w odległości kilku kroków, ktoś włączył światło. Blask nakierowany był na coś, co przypominało podłużny kopiec szarych szmat. Mimowolnie podszedł bliżej - z każdym krokiem serce próbowało wyskoczyć mu przez gardło.

Wiedział.

Wiedział co zobaczy.

Nie był w stanie zawrócić.

Gdy zakończył podróż, pochylił się nad szarym zawiniątkiem, drżącą ręką odsunął wierzchnią warstwę materiału.
- TAEHYUNG! Jestem tuu! Martwy! Zabiłeś mnie, zabiłeś mnie, zabiłeś mnie, zabiłeś, zabiłeś, zabiłeeeś! - męska, wykrzywiona twarz krzyczała z wściekłością prosto w Tae, który odskoczył momentalnie, jak poparzony. Czuj odór truchła, widział wyraźnie zaropiałe, ślepe oczy. Usta, roztaczające śmiertelne choroby, pleśń pokrywająca policzki, robaki zjadające język zmarłego.
Znów spojrzał na dłonie - sine, chude, ale...co to.. 

Krzyknął, strącając z rąk stado pająków, karaluchów i larw. 
Spadały jęcząc głośno, rozsypały się wokół chłopca, próbowały znów na niego wchodzić.
W akcie desperacji zaczął uderzać w owady otwartymi dłońmi, śliska, rozlana tkanka wkrótce pokryła jego kończyny, uderzał bez litości, szybko niczym cień, zabijał jednego 
robaka po drugim.

Zabijał. Zabijał, zabijał, zabijał...

- AAAAA!! - wybudził go przeraźliwy, kobiecy krzyk.
Momentalnie odskoczył od dziewczęcia, rozglądając się w panice, próbując ustalić co się stało i gdzie jest. 
Ślepa uliczka, wokół rozrzucone kosze na śmieci, wszędzie ciemno.. noc. 
Co on robił w nocy poza dormem?
Przestraszył się tym bardziej, widząc dziewczynę; z jej klatki piersiowej broczyły niebotyczne ilości krwi, kilka, może kilkanaście precyzyjnych dziur uniemożliwiało oddychanie, dławiła się, z ust wypluwając głęboką czerwień. Oczy uciekły gdzieś do góry, widać było tylko białka. Taehyung drżąc z przerażenia stał się świadkiem odejścia kobiety; kiedy konwulsje ustały a oddech się urwał.
W oczach miał łzy.
Co.tu.się.stało.
...
Dopiero po chwili poczuł, że trzyma coś w ręku, zaciskając na przedmiocie palce do białości.
Sztywny, z szeroko otwartymi oczami, powoli opuścił wzrok.

Jak poparzony otworzył dłoń, łzy pociekły niepowstrzymywanymi kaskadami.

Nóż opadł ze stalowym brzękiem. 

Policja odnalazła dwa ciała z samego rana, jakiś bezdomny wybiegł ze swojego "miejsca zamieszkania" krzycząc na cały głos, że dwa trupy leżą pod ścianą.
W prawdzie trup był jeden, choć i drugiemu ciału życia zostało niewiele.
Wiadomości lokalne i ogólnokrajowe podały informację o koreańskim idolu popowym z cieszącej się wyjątkową sławą grupy BTS, będącym ofiarą napaści. Policja przyjęła następującą wersję wydarzeń:
1. Para lub dwójka przyjaciół - K.Taehyung oraz L.Hyoyeon udali się na nocny spacer.
2. Zbrodniarz zaatakował w ślepej uliczce.
3. Dziewczyna zamordowana.
4. Chłopak ucierpiał częściowo. W złym stanie. Odwieziony do szpitala. Pod nadzorem lekarskim.
5. Morderca uciekł z miejsca zbrodni. Pozostawiono narzędzie*, którym dokonał się czyn karalny.

*(komentarz świadka) "Narzędziem zbrodni był nóż kuchenny."


Do przeczytania! - Gabe




poniedziałek, 19 października 2015

"Like a Butterfly" cz.2 - pl ver.

Tytuł: Like a Butterfly

Paringi: Jikook

Opis: Mam nadzieję, że pierwszy rozdział mimo braku komentarzy się w spodobał, bo mi pisanie.tego sprawia dużo satysfakcji #creepinaround Witam i zapraszam do lektury historii Jeon Jungguka, moi mili. Dużo wulgarnego języka, wybaczcie.


Serdecznie witam wszystkich państwa. Tym razem w pełni gotowy i na czas, ha. Bardzo miło mi państwa ponownie widzieć.
Zapoznali się państwo, jak sadzę, z tragiczną historią Park Jimina. Wyrażamy nasze najszczersze kondolencje i mam szczerą nadzieję na poprawę sytuacji.

Tym razem mam zaszczyt przedstawić państwu losy najmłodszego członka zespołu, charyzmatycznej persony obdarowanej mnóstwem talentów i zapału do doskonalenia własnych umiejętności; przed państwem Jeon Jungguk!

(owacje na stojąco)

Kolejny dzień obudził jego młodą egzystencję. Znaczyło to tyle, że ponownie, praktycznie całą dobę musiał przepracować najciężej jak potrafił.
Lubił to, nawet bardzo.
Całe jego życie opierało się na dawaniu z siebie 200% i staraniu się bardziej z każdym nowym porankiem.
W końcu nie przypadkiem na imię miał Jeon Jungkook.
Przeciągnął się leniwie, zsuwając z łóżka. Za piętnaście szósta. Wypadałoby budzić hyungów.
Pokój dzielił z Seokjinem i Hoseokiem. Bardzo kochał swój zespół, byli jego radością, każdego dnia chodziło o to, by jak najlepiej spędzić dany z nimi czas, współpracować w pełni sił, aby efekt sceniczny był najlepszy z możliwych. Już i tak potrafili bardzo dużo, Kookie jednak wciąż wiedział, że wiele pracy jest dopiero przed nimi.
Odkąd pamiętał był takim właśnie perfekcjonistą. Jeśli już brać się za coś, to porządnie. Ludzie to w nim lubili, był najmłodszy i najambitniejszy zarazem. Przykładny Golden Maknae; taki z definicji.

Łóżko J-hopea jak co dzień było już puste. Hyung wstawał dużo wcześniej, ćwiczył ciężko i rozciągał się od przynajmniej pół godziny. Był tancerzem z powołania, to czuć w jego aurze.
Ale to nic.
Kookie i tak pracował ciężko, nie chciał nikogo przezwyciężać. Miał być najlepszy na tyle na ile był w stanie. W końcu najważniejsze jest zdrowe podejście.

Wkroczył na salę w towarzystwie Jina. Wszyscy już tam byli, Jimin jak zawsze podbiegł do niego cały w skowronkach.

- Hyung, proszę.. - mruknął Kookie beznamiętnie, odsuwając uporczywie klejącego się kolegę.

Niby był natrętny, ale Kookie kochał go tak samo jak całą resztę, śmiali się razem i żartowali. Wszystkie jego relacje były udane i przyjemne. W końcu był Golden Maknae, pracował ciężko, by doceniali go tak bardzo jak na chwilę obecną.
Wiedział jednak, że może zrobić dla zespołu jeszcze więcej, starać się bardziej i pracować ciężej.

- Ya, Kookie, robisz coś po próbach? - zagaił Jimin, zalotnie trzepocząc rzęsami.

- Tak, idę na spacer. - odburknął młodszy.

Udało mu się dostrzec jak Park po poprawieniu włosów, kiedy bluza obsunęła mu się do połowy przedramienia, poprawił ją pospiesznie, jakby w panice. Mógł się założyć, że hyung coś tam chował. Hm.. w sumie był dorosły, może wbrew zakazom w kontrakcie, zrobił sobie tatuaż..?

- Mógłbym Ci potowarzyszyć, zawsze to...

- Jimin, proszę, chcę pobyć sam.

- Ale zawsze jesteś sam..

Jeon wstał spod ściany, gdzie siedzieli i ruszył na środek sali, stając wyprężony przodem do swego odbicia w lustrze, powtarzając ruchy choreografii. Usłyszał tylko ciche westchnienie hyunga.

- No to do jutra chłopaki! - uśmiechnął się Namjoon i zaraz po opuszczeniu sali wyszedł z budynku, narzucając na barki czarny płaszczyk.
Zawsze tuż po próbach wychodził do klubu; dostał pozwolenie wraz z Sugą i Jinem, mimo, że ten ostatni nigdy chyba z niego nie korzystał. Jungkook musiał za to prosić o każde wyjście, być ciągle pod telefonem i brać odpowiedzialność za najdrobniejszy wybryk.
Ale to dobrze, że tak go pilnowali. W końcu był wyjątkowy i cenny, sam dobrze o tym wiedząc unikał niepotrzebnych zwad, libacji alkoholowych i tym podobnych.
Dlatego menago zazwyczaj nie robił problemów, kiedy młody chciał gdzieś wyjść. Oczywiście zawsze te same zasady, ta sama godzina powrotu. Kookie i tak był aż nazbyt sumienny, nie było się o co martwić.

Jeon narzucił kaptur ciemnoszarej bluzy i ruszył w dół główną ulicą. Zaczynało się ściemniać, przyspieszył więc kroku by zdążyć zawitać w swoje ulubione miejsca.
Kilka razy oglądał się, targany przeczuciem, że Jimin jednak go śledzi. Heh, głupiutki maknae.

BEZ. LITOŚCI.

Dotarł do brudnego, pełnego śmieci, kartonów i zawszonych kotów zaułka. Splunął pod nogi, siadając na jednym z mniej zasyfionych kartonów.

Nienawidził tego miasta.
Miejsce, w które zawitał, tylko to potwierdzało. Cały Seul gnił, był jak zarobaczona rana, powoli karmiąca swoje pasożyty zapaleniem tkanek.
Chwycił w dłoń puszkę i rzucił nią pełen wściekłości w mur naprzeciw siebie.

Dopiero po próbach mógł pozwalać sobie na wyładowywanie wszystkich negatywnych emocji nagromadzonych jak szumowiny przez cały dzień.

Pierdolony Jimin. 
I jego pierdolona miłość. 
Ile do cholery można powtarzać, że się kogoś nie chce, nie lubi czy wręcz nie toleruje? Gnoił hyunga kiedy tylko mógł, na co ten - jak na złość - zalecał się do niego tym bardziej. Jebany masochista!
Oczywiście Jungguk był zbyt inteligentny, by widzieć winę wyłącznie po jednej stronie medalu. Drugim ogniwem był w końcu on sam.
Nie chciał go kochać, fakt. Ale głównym powodem całej jego frustracji każdą chwilą w otoczeniu Parka, było to, że.. 
nie mógł. 
Po prostu, kurwa, nie umiał.

Wstał, w każdym kroku wyładowując niemoralne pokłady wściekłości. Wcisnął dłonie w kieszenie spodni. Jak on nienawidził tego miasta.
Splunął, szybko przebierając nogami do kolejnego celu. Czuł, że granica możliwości znoszenia tego całego gówna, a przy tym najbardziej siebie - pełnego tylu rzeczy, które należałoby poprawić, wiecznie wkurwionego na własną egzystencję - pękała w zastraszającym tempie.
Kopnął leżącą na chodniku butelkę, która narobiła niezłego hałasu, płosząc skretyniałe nastolatki i kilkoro dzieciaków. Trójka zakapturzonych postaci zmierzyła Jungkooka pogardliwie. Kiedy trzeci raz plunął za siebie, trójca kroczyła już za nim.
Wszedł w swą drugą, ukochaną ślepą uliczkę. Już miał się rozglądać za czymś do zniszczenia, kiedy zza pleców usłyszał niskie, dźwięczne zawołanie.

- Te, agresor! W dupie się przewraca, ciotko? - rzucił jeden z trójki śledzących Kooka typów. Niższy od pozostałych, w czarnej bluzie i krótko przystrzyżonych włosach.

Kookie wziął kilka oddechów, próbując uspokoić rozszalałe z wściekłej gorączki tętno.

- Gęby nie masz, pedale? Odpowiadaj, jak chcesz mieć dalej takie gładkie ryło.

Oddech. Dłonie powoli zaciskające się w pięści.

- Dobra, panowie, kończymy. - mruknął jeden z dwójki stojącej z tyłu, ponownie narzucając kaptur na głowę i wychodząc w kierunku Jungkooka, z prawą ręką gotową do oddania ciosu.

Jeszcze tylko chwila. Zacisnął zęby i powieki.

Jak on kurwa nienawidzi tego świata.

Powłócząc nogami doczłapał do budynku BigHit. Przetrącony nadgarstek dawał się nieprzyjemnie we znaki.
Ciężko oddychając, wypuszczał z pomiędzy rozchylonych warg maleńkie bąbelki zabarwionej szkarłatem śliny. Twarz bolała niemiłosiernie, zapuchnięty policzek sprawiał wrażenie, jakby zaraz miał pęknąć. Potargane włosy, zlepione potem i krwią, wyglądały co najmniej odpychająco. Z nosa powoli sączyły się dwie bordowe strużki.

Przynajmniej gorączka nieco opadła. Potrzebował tego, nie tylko porządnie komuś dowalić, ale też samemu dostać w kość. Był na siebie tak zły, za cały brak perfekcji jaki prezentował, że zdawało mu się jakby oblepiał go trąd. Chory, ułomny człekopodobny twór.

Otworzył drzwi, na swoje szczęście nie zastając nikogo na korytarzu. Było już nieco późno, więc przemknął niezauważony do swojego pokoju. Jin o mało nie zemdlał.

- Kookie! - wyjęczał chcąc jak najszybciej zainterweniować, jednak maknae odgrodził się rękoma.

- Nic mi nie jest. - wymamrotał z widoczną trudnością. - Przewróciłem się. Idę się umyć.

- Na pewno nikogo nie wołać..? Nie wyglądasz najlepiej..

- Hyung.

Zapadło wymowne milczenie, Jin był bardzo prosty do zmanipulowania i zastraszenia. Tak samo niekompletny jak cała reszta tej pokraczne formacji.

Wszedł pod prysznic, spłukując chłodną wodą cały brud i krew ze swojego ciała. Zamknął oczy, drżąc lekko.

Nie umiał.
Nic nie umiał. 
Był porażką, niczym nie wyróżniał się w całym tym zalewie gówna.

Nie potrafił czuć. Im więcej ćwiczył, tym mniej emocji docierało od serca do mózgu. Przerażająca większość gubiła się gdzieś po drodze, znikając w labiryncie codziennych problemów. Nie potrafił kochać. Nie potrafił lubić. Nie potrafił szanować. Potrafił wyłącznie udawać.

I nienawidzić.

Zakręcił wodę, owijając się w ręcznik. Głowa pulsowała z niemiłosiernym bólem. Ale w końcu sobie zasłużył.

Na chwilę jednak zatrzymał się, jakby wyrwany z rzeczywistości, nasłuchując z uwagą. Wydało mu się, że zza ściany dobiega jakiś dziwny dźwięk. Po tej stronie była przecież sypialnia Jimina i V..

Podszedł do granicy przestrzenij życiowych, przylegając całą powierzchnią ucha i prawego policzka do zimnej płaszczyzny, opierając o nią także lewą dłoń.

Ktoś szlochał. Cichy jednak wysoki, rozjęczany głos. To nie mogła być barwa Taehyunga.

Jungkook był inteligentnym człowiekiem.

Nie pokocha go.

Nienawidzi.
Nienawidzi tak bardzo.
Tak cholernie nienawidzi samego siebie.

Spojrzał z pogardą na nienaturalnie skręcony nadgarstek.

Zmarszczył brwi. 
Zacisnął pięść.

Coś przeszywająco chrupnęło.

Złość zagłuszyła ból.
...
Jak on cholernie, strasznie nienawidzi żyć.



Do przeczytania! - Gabe.