wtorek, 9 lutego 2016

"Black hunger" cz.4

Tytuł: Black hunger

Paringi: Jikook #hardo (Park Jimin & Jeon Jeongguk)

Opis: Okej jokey, jak obiecałem, tak jestem. Tydzień minął, ja odsapnąłem trochę od pisania i wracam - mam nadzieję - ze świeżym poglądem na sprawę, trochę akcji, trochę pościgów, wybuchów, takie tam - typowo Gabi. Poza tym chciałbym wam mocno podziękować za dotychczasową ilość wejść, bo ostatnimi czasy przebijacie samych siebie, czym przyprawiacie mi pawie piórka, ale co tam.. czasem można. No więc jeszcze raz - jestem bardzo wdzięczny, a tutaj owego wyraz - kolejny rozdział BH, tym razem trochę bardziej idący w kierunku fabuły, więc oby wam się spodobał. Czy wreszcie coś drgnie z tajemnicą "taty" Jimina? Find out on your own~~


Czy byli parą?

No chyba nie. Bo w końcu jak - dwaj faceci i mieliby czuć się swobodnie w szkole pełnej tradycjonalistycznych heteryków? Jimin już wystarczająco wyróżniał się spośród tłumu, jawne zbliżenie się z mężczyzną skazałoby ich obu na licealne "wieczne potępienie". Niby Hoseok i Tae jakoś sobie radzili, ale to chyba zupełnie coś innego.
A przynajmniej tak czuł Jeongguk.

Od dnia, kiedy Park go pocałował, niewiele się tak naprawdę zmieniło. Fakt, teraz Jim okazywał mu co jakiś czas nieco więcej sympatii, jakiś drobnym całus w policzek, splecione palce. Ale w sumie to nic więcej. Byli dalej oficjalnie tylko kumplami z klasy; Jimin nie krępował się nim w żadnej sytuacji, ale sam rzadko kiedy stymulował powstawanie nieco bardziej intymnej atmosfery.
Ale kiedy Park przychodził do domu rodziny Jeon, byli sami. A kiedy byli sami, Jiminowi czarniały oczy i pierzchły wargi.
Kookie lubił obserwować jak sobie z tym radzi, jak się zmienia, walczy z instynktem. Chociaż musiał przyznać, że bał się niezwykle tej obezwładniającej niepewności - Jimin wyglądał tak zawsze, kiedy był z nim sam na sam. Jednak dowiedział się od niego kiedyś, że oczy czarnieją mu tylko, kiedy odczuwa intensywny głód. Nie zdradził nic więcej, tylko tą jedną, drobną informację.
Czyli kiedy byli razem, Jimin nagle stawał się zaskakująco głodny i musiał się męczyć?
Ale chyba nie przez Kookiego.. a jeśli jednak.. to czy w takim razie nie byłoby mu łatwiej po prostu go unikać..?

Przemknął w zawrotnym tempie przez gęstwinę ciemnego, szepczącego cicho lasu. Stąpał szybko, dokładnie wymierzając jednak każdy jeden krok i nie tracąc równowagi ani na moment. Był niczym cień, jeden z wielu spływających po smukłych pniach wiekowych drzew, którymi usiane było nierówne podłoże. Mech wytłumiał jego kroki, oddech miarowo wypływał z jego sinych, spękanych ust. Czarny wzrok pochłaniał okolicę, z dokładnością maszyny skanując każdy pagórek, norę i gaj. W najmniej oczekiwanym momencie zatrzymał się, umilkł całkowicie, nasłuchiwał. Uszy delikatnie drżały, wyłapując szelest drobnych łapek na suchych, opadłych do poziomu ściółki liściach. Nie oddychał. Szukał. Nos poruszał się prawie niezauważalnie, tropiąc zapach własnego pożądania. Zwrócił twarz ostro na lewo, paraliżując wzrokiem pobliskie zagłębienie terenu. Z prędkością nieosiągalną dla ludzkiego oka doskoczył do białego zwierzęcia w rowie, przyszpilił ostrymi palcami do gruntu, nacisnął precyzyjnie na odpowiedni idcinek tchawicy. Drobne stworzenie szamotało się jeszcze chwilę, próbowało wyrwać dosłownie przez zaledwie kilka sekund, aż do momentu, kiedy wiotkie kończyny opadły bezwładnie na brunatny mech.
Z kieszeni szarego płaszcza wyciągnął bardzo drobny, rzeźbiony w nieznane większości symbole, scyzoryk, który sprawnie otworzył, nacinając bez chwili namysłu futrzaną skórę ofiary. Instynktownie wiedział gdzie, wykonywał chirurgiczne rany w dokładnie obliczonych miejscach. Po chwili schował odrobinę zabrudzone ostrze do odzienia, złapał truchło za napiętą skórę na karku, dwa palce drugiej dłoni wciskając przez poczynione wcześniej nacięcia. Musiał być ostrożny i piekielnie dokładny. Naderwał skórę subtelnym pociągnięciem, odsłaniając pulsujące jeszcze pośmiertnie mięśnie i zastygłe, ciemno-granatowe żyły. Przysunął ciało do twarzy, sam również lekko się nad nim pochylając i zahaczył jednym z przerośniętych kłów o wystającą spomiędzy mięsa ciepłą linię życia. Ostrożnie otulił żyłę suchymi ustami, po czym zdecydowanym ruchem przygryzł fragment już wewnątrz swojej jamy ustnej. Ciepło rozlało się po jego języku, podtopiło zęby, spłynęło bordowymi strugami w dół gardła. Zmrużył powieki, wciągając szybko powietrze przez nos. Poczuł rozprzestrzeniającą się w podbrzuszu satysfakcję; dziką przyjemność z finalnie zaspokojonej palącej potrzeby. Zassał łapczywie tkankę w ustach, pochłaniając wyciekający zeń karmazyn. Odchylił głowę, pozwalając jabłku adama podskakiwać w rytm pragnienia, aż do momentu, kiedy ciśnienie spadło w żyłach na tyle, by te pękły gdzieś wewnątrz korpusu i zakończyły krwawą ucztę. Odłożył niechętnie trupa na ściółkę i wstał powoli, z delikatnym uśmiechem ma ustach.

Nieczęsto zdarzało mu się wychodzić na polowanie, raczej stronił od wypadów na żywe stworzenia, z czystego braku cierpliwości - dużo prościej było wykonać od niechcenia telefon do Hongbina, który przyfrunąłby do niego choćby ścigała go horda wściekłych tropicieli od tatusia. Dziś jednak zdarzył się ten wyjątkowy czas, kiedy siła i apetyt rozpierały go niemalże, powodując skok adrenaliny z każdym zapachem żywotności.
Przeczesał leniwie rude kosmyki grzywki, wreszcie choć trochę przyrumienione. Zielone tęczówki błysnęły chłodno, lustrując teren, pod wpływem dziwnego przeczucia. Zanim jednak zdołał ową intuicję zweryfikować z rzeczywistością, coś z cicha świsnęło przy jego boku, na co szybko rozstawił nogi w bojowej pozycji, bacznie przyglądając się otoczeniu. Zaraz gdzieś znad jego głowy posypały się suche strzępy gałązek. Zadarł wzrok, co jednak było ogromnym błędem, gdyż dokładnie w tym momencie dwie silne, kredowo białe dłonie pochwyciły materiał jego koszuli i uniosły bez widocznych problemów smukłą, chudą sylwetkę. Zdezorientowanie wzięło górę, a Jimim zamachał krótko kończynami, łapiąc nadgarstki napastnika i próbując je zgnieść. Nie widział jednak twarzy, nie miał pojęcia na co się porywa. Wkrótce cichy głos jak lodowe ostrze przeszył go świadomością tego jak bardzo miał.. przejebane.

- Smakowało? - szepnął delikatnie agresor, po czym cisnął rudowłosym w najbliższy dębowy pień, wpatrując się w poczynione zniszczenia wzrokiem kompletnie wypranym z emocji.

- Teraz Ty będziesz króliczkiem, Jimin. - dodał jeszcze, zbliżając się do leżącego i wyciągając w jego kierunku białe, prawie błękitne dłonie.

- L-l.. - zakrztusił się Jim i odetchnął kilka razy, zrywając się i zasłaniając dłońmi, w geście bezbronności. - Leo błagam! Poczekaj!!

- Aż sam się spalisz ze strachu? - odparł zlewając swój tembr z wiatrem i wpatrując się obojętnie w swoją małą ofiarę.

- Z-zaczekaj.. daj mi.. moment.. - sapnął Park i złapał się za obolałe żebra, które pod wpływem dotyku zatrzeszczały niebezpiecznie. No pięknie.

- Nie bądź głupi, Jimin. - zaśpiewał ponownie wyższy, zbliżając się kolejne dwa kroki do drżącego rudowłosego. - Obaj wiemy jak to się skończy.

- Nie możesz mnie zabić!! - wrzasnął rozpaczliwie zielonooki i zacisnął posiniałe ze strachu pięści.

Na moment zapadła cisza, pod intensywnym, jednak niespotykanie delikatnym, ciemnym spojrzeniem Taekwoona. 

- Masz rację. Nie mogę. - skinął głową rozmówca Rudego i spokojnie wysunął z kieszeni lśniącą, błękitną paczkę papierosów.

- Huh? - zawahał się Jimin, próbując usilnie wyprostować pogruchotane kości - A-ale.. jeśli nie.. to po co Cię nasłał.. - odparł już nieco pewniej i stanął stosunkowo prosto.

Wiatr wył momentami nieco głośniej, dołączając się do rozmowy i wyrażając ulotne opinie. Czarnowłosy nie odzywał się ani słowem, spokojnie oddychając dymem i wypuszczając go w eter, po czym chłodnym spojrzeniem obserwował jak oplata napotkane na swej drodze gałęzie, jak je sznuruje, dusi i pozostawia za sobą już martwymi, sam wznosząc się tylko wyżej i wyżej.

- Mogę zabić coś, co należy do Ciebie. - Taekwoon wsunął smukły papieros do ust, momentalnie zaciągając się śniegowym dymem.

- Nie zastraszy mnie, nie mam nikogo wśród Słabych. - wzruszył od niechcenia ramionami i przybrał maskę chłodnej powagi.

- Naprawdę chcesz teraz blefować, Jimin? Skretyniałeś do reszty?

- Żaden blef. Nikogo i tyle.

- Ty jednak jesteś głupi, Jimin.. Ale dobrze więc. - zakończył nieco ostrzej czarnowłosy i wyrzucił w połowie spalonego papierosa. - W takim razie nie obrazisz się, jeśli teraz udam się w odwiedziny do mojego serdecznego przyjaciela.

Jimin przełknął ślinę, starając się pozostać kompletnie niewzruszonym, co dla oka ludzkiego wyglądałoby zupełnie przekonująco, jeden z Silnych mógłby jednak bez trudu wyłapać każde zachwianie woli u drugiego.

- Porozmawiamy chwilę, może w coś pogramy. Będziemy się naprawdę dobrze bawić. - pokiwał kruczą głową stonowanym gestem. - Zaprosiłbym Cię, ale.. chyba byłbym zazdrosny.

- Spasuję. - Park wyszczerzył lśniące, przerośnięte kły w nieładnym, krzywym uśmiechu.

Leo już bez słowa skinął głową po raz kolejny i posłał Rudemu ledwo dostrzegalny, cichutki uśmiech.

"Zdążysz?" usłyszał jeszcze Jimin gdzieś w podświadomości, po czym stracił kruka z oczu, pozostając sam. Zadrżał ze zdenerwowania i wplótłszy palce w rude kosmyki, szarpnął nimi kilka razy, wydając z siebie bulgoczący, ciemny growl.

Kiedy opanował strach a zimny pot starł wierzchem dłoni z czoła, zerwał się szybko, momentalnie obierając za cel dom rodziny Jeon. "Zdążę..?" mruknął do siebie w myślach, czując jak bardzo niecodzienne dlań uczucie przeszywa jego tkanki szybciej niż by sobie tego życzył, jak stres sprawia, że nie umie logicznie myśleć.
Jedyne co kołatało się w jego obolałej głowie, to jedna, wprawiająca go w konsternację i zakłopotanie myśl: "Biegnę tam, bo zależy mi na Kookiem?". Bez przerwy zadawał sobie to pytanie, znów i znów, starając się zracjonalizować jakoś swoje nerwy i zbyt szybko tętniący organ w klatce piersiowej. Nie mógł tak przejmować się Słabym, nie mógł. To się nie mieściło w jego obowiązkach, ani nawet prawach gwoli ścisłości. Nigdzie się to nie mieściło.
A jednak gnał teraz na zabój, pragnąc tylko jak najszybciej dotrzeć do Jeongguka, być pewnym, że nic mu nie jest, że wszystko gra, jest okej..
Wypadł z lasu, za sobą pozostawiając tylko łopoczący wiatr. Teraz dwie ulice, skręt nad rzekę i będzie na miejscu.. Tylko czy zdąży, czy zdąży.
Serce waliło mu jak oszalałe. Bał się. Nigdy nie odczuł podobnego doznania, przez wszystkie stulecia, uczucia maksymalnie przyspieszały jego puls tylko na moment, tak, że zrównywał ze Słabymi. A teraz.. teraz wszystko w nim tętniło, słyszał wewnątrz siebie łomot tłoczącego śliwkową posokę narządu.
Musi zdążyć, to najważniejsze. 
Żebra chrupotały przy każdym pojedynczym kroku.
Musi zdążyć.
Przed Leo.
On go..

Drzwi rozchyliły się spokojnie, pod matczynym dotykiem pani Jeon.

- Kookie? Ktoś Cię odwiedził.. - szepnęła z uśmiechem, rozczulona widokiem syna z uwagą studiującego notatki z lekcji.

- Uh? O tej porze? - burknął tylko Jeongguk, zerkając kątem oka w wyświetlacz telefonu, zaraz jednak zamykając zeszyt i zwlekając się po schodach na parter.

W progu sterczał jegomość z nisko opuszczoną głową, ociekający kroplami deszczowej wody. Chłopak instynktownie wyjrzał przez okno - padało. Nawet nie zauważył kiedy zaczęła się przytłaczająca burza z piorunami.

 - P-pan do mnie? - mruknął cicho, wyciągając do nieznajomego dłoń, kiedy ten wzniósł wzrok i ofiarował Jeonowi błyszczące, trochę jakby niepokojące spojrzenie.

- Jeon Jeongguk? - odparł sykliwie czarnowłosy i wyszczerzył nieco pożółkłe zęby, wycierając zabrudzoną niewiadomą substancją dłoń w połę brunatnej, nieco podartej kurtki.

- W czym mogę pomóc. - uciął krótko chłopak, zaniepokojony dziwnie znajomymi iskrami kryjącymi się w oczach mężczyzny.

- To ja Ci mogę pomóc. Ale czasu nie ma wiele.

- Chwila, zaraz.. Kim pan jest, co pan robi w moim domu?

- Dzieciaku.. - warknął czarnowłosy, odgarniając z czoła przydługą, prostą grzywkę. - Słuchaj się, albo niedługo nie będzie Ci tak żywo. - dodał, po czym złapał lodowatą dłonią nadgarstek Kookiego, na co ten otworzył szerzej oczy.
Nie możliwe.. czy to był..

- Powiedz mamie, że wychodzisz na spacer. - rozkazał stanowczo, przeciągając już młodszego przez próg i nasuwając kaptur na włosy.

- Mamo! J-ja.. ja wychodzę! - krzyknął nieco płaczliwym głosem, bacznie obserwując połyskliwe tęczówki mężczyzny stojącego naprzeciw siebie.

- Wrócę późno.. - dodał po namyśle, a kruczowłosy z usatysfakcjonowanym uśmiechem przeciągnął go przez próg i bez namysłu zatrzasnął za sobą ciężkie, zroszone burzowymi łzami drzwi.


Do przeczytania! - Gabe



8 komentarzy:

  1. Jimin! D:
    Pospiesz się bo ci Ciastka zabiorą! ! T^T
    I Romeo będzie musiał zostać bez Julii T^T
    A ty pacanie!
    Zostaw Kookiego w spokoju! !
    Grozi ci gniew złego Jimina! !
    Fajny różnią*^*
    Nie mogę się doczekać następnego^^
    Weny :***

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. A już się martwiłam, że nie będę miała co czytać w nocy, a tu kolejna część. <3
    Mam nadzieję, że dla Kookiego nic się nie stanie. ;;

    OdpowiedzUsuń
  4. Ooo Mój Boże co to będzie ?! No nie nie mogę. Świetnie <33 Czekam dalej. Dziękuję. ^-^

    OdpowiedzUsuń
  5. No! Koniec szlabanu! To jest tak cudowne.. Ah napawam się twoją weną <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Nic dodać, nic ująć! Weny❤️

    OdpowiedzUsuń
  7. Bosze, niby lubię angsty, ale jeśli Gwizdkowi albo Kookowi się coś stanie, to się zapłaczę ,____,

    OdpowiedzUsuń
  8. Biegnij, Jimin biegnij! Leo w długich włosach to życie <3 I znowu te sexi żółte zęby. Mrauuu '-' Czemu mama Kookiego go nie ratuje D''': Ktoś właśnie porywa jej syna D'': No kobieto, no! Miałam chemię robić ale muszę zobaczyć co dalej będzie *^* Kocham <3

    OdpowiedzUsuń