poniedziałek, 23 listopada 2015

"Like a Butterfly" cz.8 - pl ver. (1/2)


Tytuł: Like a Butterfly

Paringi: - tiny bit - Taegi (Kim Taehyung & Min Yoongi)/Jikook (Park Jimin & Jeon Jungkook)/SugaMon (Min Yoongi & Kim Namjoon)/Vhope (Kim Taehyung & Jung Hoseok)

Opis: No to jesteśmy. Początek końca nastąpił, teraz nic już nie zatrzyma tej machiny. Polały się łzy me czyste, rzęsiste, ale nic nie poradzę ani ja, ani wy. Koniec to koniec. I choć kocham tą serię z całego serca i jestem z niej dumny jak nigdy do tej pory, to nie będzie jak kontynuować, to po prostu musi się skończyć i tyle. I tak będzie. Ale jeszcze nie teraz. Przywitajcie pierwszą część apokalipsy św. Jimina.
...
(PRZEPRASZAM, NIE MOGŁEM SIĘ POWSTRZYMAĆ)


Dzień zapowiadał się na pozór idealnie; krople chłodnej rosy drżały na wietrze, klif roztaczał widok na spokojnie falujący ocean, horyzont wytyczał ostrą granicę między głębią i marzeniami. Absolutny brak drzew, tylko bujne połacie trawy, w które ktoś zmyślnie wplótł wiekowe, lśniące głazy. Zacienione rozpadliny, płonące wzgórza, cichy, nieśmiały dźwięk fal rozbijających się o ostre skały, wyrzynające się z wody niczym kolce berberysu. I ponad tym wszystkim spokój emanujący z każdego źdźbła, jak gęsta powłoka otulający to miejsce. Rozwiązanie problemów, tak proste i piękne, że niemal nierealne. 

Daleko od tego miejsca, w dymiącym, sapiącym, zmęczonym mieście, stał potężny budynek; zabezpieczony alarmami i wart grube sumy. Poranne promienie słońca delikatnymi smagnięciami rozbudziły każdy pokój znajdujący się w budowli, stopniowo cucąc młodych niewolników marzeń z koszmarnej śpiączki. Godzina szósta, wybrzmiała kilkoma alarmami, które spadły na świadomość chłopców niczym gilotyna na pulsującą strachem szyję.
Poranek nie oznaczał już niczego dobrego. 

Próba upłynęła w ponurej aurze: głównym powodem był brak radosnego ducha, który co dzień rozświetlał każdy umysł. Tym razem Namjoon stał na tyłach, podkrążone oczy odznaczały się wyjątkowo wyraźnie, blada twarz nienaturalnie rysowała jego wizerunek. Niemal zauważalne były głęboko wyżęte tory nocnych kaskad łez, jakie przelał lider. Bezsens, makabra.. na pierwszy rzut oka wydawał się nieobecny, a określić jego spojrzenie jako przygaszone, byłoby karygodnym niedopowiedzeniem; wzrok jakim owiewał tych nieszczęsnych, którzy się nasunęli, był zwyczajnie martwy. 

Dalej stał Jin. Można było dostrzec delikatne drżenie jego przykurczonych palców. Zapewne znów nękały go koszmary senne, o których nikt nie wiedział - które znał tylko on, i które zadawały cierpienie tylko jego duszy. Niepokój w źrenicach drżał wraz z dłońmi, nieco przygarbiona postawa sugerowała jak wielka presja ciążyła na jego ramionach. W jego głowie pomrukiwał już zachrypnięty, oślizgły głos; mówił o wszystkim, o czym Seokjin chciał zapomnieć, co przyprawiało go o mdłości. Mówił, że nie ma już sensu. Od dawna. 
Tuż przy Jinie stał Suga.. jakby rozdarty; niepewny. Bójki z brutalną myślą zajmowały całą jego uwagę jawnie nadając mu roztargniony charakter. Nerwowo stukał piętą w gładkie panele podłogowe, mącąc spojrzeniem ironiczny porządek w sali tanecznej. Jego strach przybrał formę niebanalną, odgradzającą się od innych, żebrzącą o brak atencji. Tylko co kilka minut łapał kontakt wzrokowy z Namjoonem, który jakoś tak wyjątkowo smutno na niego patrzył.. jakby wcale nie patrzył, a czytał - ciężką, zniszczoną księgę; dramat filozoficzny.
Przed nimi stała sekcja taneczna, rozciągając się dokładnie i zachowując najlepiej, w granicach ich umiejętności, imitujące skupienie pozory. Hoseok z wyzbytym zakłopotania spojrzeniem, Jungkook zacięty, ukrywający ból związany z rozgrzewaniem obitych, nieraz ranionych mięśni: kastetami, pałkami, scyzorykami. Jimin z większym niż codziennie makijażem, tuszujący siniaki i opuchnięte fragmenty ciała. Zastraszony, drżąc i zaciskając usta. Wszyscy nieco naznaczeni odczuciem dyskomfortu swoją obecnością.
Najmniej jednak Hoseok, raz po raz nawet przystrajający się w delikatny, trywialny uśmiech. Świadomość napełnionej szafki nad zlewem, wprawiała go w cokolwiek pozytywny nastrój. Zupełnie jak wizja wykorzystania tej zawartości; tym razem nie miał zamiaru się poddać, musiał dać radę. I to najszybciej jak się da. 
Jeon obserwował z poważnym obliczem swoją postać rysującą się w lustrzanym odbiciu. Krzywiąc się i spinając, starał się rozruszać obolałe mięśnie, rozetrzeć krwiaki, zerwać ciągłość strupów. Nie było miejsca na okazywanie słabości, musiał wyglądać tak jak zawsze. Jak zawsze trudzić się, męczyć i ćwiczyć do utraty tchu. Miał na imię Jeongguk. Nie miał prawa się poddać.
Co innego gościło wewnątrz Jimina. Park poddał się już dawno, pozwolił rozpaczy przeniknąć jego ducha i zgasić bestialskim mrozem płomień nadziei. Trwał w pseudo- egzystencji; udawał życie, wewnętrznie wyszywając kolejny dzień trupiej walki o ułudy. Stał przed lustrem, rozciągał ręce, ledwo utrzymywał w sobie łzy. Nie czuł już bólu fizycznego, dawno się uodpornił, nie potrafił już ronić męczeńskich kropel. Jedyne co wypływało spod jego powiek, to nadmiar, zgromadzony kiedyś, kiedy jeszcze smutek miał sens, a krew biła w jego żyłach, domagając się zmian. Teraz jednak stracił nadzieję, smutek, łzy, krew. Nie zostało mu nic, poza jedną, jedyną potrzebą: godnym uznał zrównanie ciała z duchem.
Życia z jego brakiem.
Fałszu z prawdą. 

Obiad zwykle wesoły i rozgadany, minął w niemalże grobowej ciszy; jedzenie ledwo tknięte przez większość, zdawało się bardziej truć niż pomagać. Dlatego tuż po przerwie menadżer zatrzymał ich razem, obwieszczając wiadomość.

- Widzę, że coś was złapała jesienna chandra, więc postanowiliśmy, że dziś zamiast popołudniowej próby, pojedziemy na wycieczkę. Rozluźnicie się, zostaniemy w hotelu, mają basen i spa, musicie się trochę.. zrelaksować, chłopcy.

Więc pojechali.
Czy wbrew swojej woli, czy nie, musieli pojechać - innego wyjścia nie było, skoro menago już zadecydował.
Jimin nie wziął nic poza jednym bezrękawnikiem. W kieszeni spodni miał jednak niewielki, ostry kawałeczek metalu.
Jungkook zawiedziony niemożnością wyładowania nadmiaru energii, zabrał w dużej torbie ręcznik, sportowe ciuchy i dwa izotoniki, zapewniony przez menadżera, że hotel gwarantuje dostęp do siłowni.
Hoseok miał największy bagaż. Poza ubraniami, walizka była bowiem po brzegi wypełniona walcowymi opakowaniami antydepresantów, których zapas udało mu się ostatnio odnowić.
Yoongi w swoim plecaku zmieścił sukienkę wieczorową, kosmetyczkę pełną specyfików do makijażu, parę pięknych, drogich szpilek i długą perukę. Na koniec wrzucił jeszcze zapalniczkę, sam nie wiedząc czemu.
Namjoon i Jin spakowali się razem, w jednym, dużym plecaku mieszcząc najpotrzebniejsze ubrania. Jin ukrył tam jeszcze kilka energetyków, które - jak miał nadzieję - zapewniłyby mu brak snu.
Hotel od klifu oddalony był zaledwie kilkaset metrów, krótki spacer mógł zaprowadzić ku niezwykłemu widokowi bez większego wysiłku. Wysiedli z samochodu, wszyscy instynktownie kierując się w stronę urwiska. Nie było ogrodzone, jedynie tuż przy drodze ktoś zamieścił groteskowy znak, ostrzegający turystów przed niebezpieczeństwem. Śmieszne.
Stali w niemal równym rzędzie, lustrując z pasją gładką toń oceanu.

- Jest piękny. - wypalił Hoseok, szukając potwierdzenia w spojrzeniu któregokolwiek z przyjaciół. Nikt jednak nie odwrócił ku niemu głowy, jedynie Namjoon, który stał tuż przy jego boku, nieżywo skinął na "tak", mrużąc zmęczone powieki.

- Bezsensu.- warknął Kook, kopiąc z impetem kamień, który wyznaczając w powietrzu łagodny łuk, wpadł prosto w ziejące zimnym wiatrem urwisko.
Jimin obejrzał się za nim przygaszonym spojrzeniem, kiedy maknae wracał szybkim krokiem do samochodu.

- Racja. - mruknął przywdziewając maskę delikatnego uśmiechu i połykając ciepłą łzę.

Czas w hotelu był wyzuty z jakichkolwiek pozytywnych emocji. Ledwo znajdowały się nawet te negatywne, pomiędzy przyjaciółmi zapanowała niemalże absolutna nicość. Każdy zajął się własnym bytem - niebytem i odgrodził się mentalnym ostrokołem od reszty. Pozornie nie było możliwości ich znów skleić, a jednak spoiwem stała się najmniej spodziewana przez wszystkich informacja, podana w telewizji, radiu oraz drżącej wypowiedzi menadżera.

- T-tt.. Taehyung.. ee... zniknął. Ze szpitala.

Dało się słyszeć płaczliwe westchnienie Yoongiego. Jungkook zaklął siarczyście, Jimin z Namjoonem schowali twarze w dłoniach. Wszyscy nie mogli uwierzyć w to co się działo. Taehyung zniknął.
Uciekł?
Niemożliwe, był za słaby, nie mógłby zajść daleko... więc co się stało?
W każdej głowie pojawiał się inny scenariusz, a co jeden, to mniej realny od poprzedniego.
Reszta wieczoru zleciała w nerwowej atmosferze, połowa zespołu chodziła bez celu, połowa siedziała, nieznacznie łkając lub starając się ochłonąć. Menadżer wykonywał tysiące telefonów, organizując ekipy policji, detektywów, oddziały poszukiwawcze; cały staff miotał się jak smagany ognistymi językami. Nikt nie był spokojny, wszyscy zadręczali się własnymi problemami, łączeni płaszczem troski o Tae.
Ten dzieciak zawsze miał strasznie niemądre pomysły.

Usilnie starali się zasnąć. Każdy osobno, mimo, że razem. Jungkook dzieląc pokój z Hoseokiem, Jimin z Jinem, Namjoon i Yoongi. Wszyscy rozbici, smutni i złamani. Beznadziejni. 
Porządek zerwała jedna osoba. Min wstał, niepewnie stawiając kroki w kierunku łóżka lidera. Uniósł kołdrę, wsuwając zmęczone, obolałe członki na miejsce obok i momentalnie wtulając się w chude ciało Kima.

- Yoongi..? Myślałem, że już spałaś.

- Nie mogę. Martwię się o Tae.

- Mnie to mówisz..? Nie wiem czy przeżyję, jeśli się nie znajdzie..

Któryś cicho pociągnął nosem.

- Musi się znaleźć. Słońce znika w nocy i wstaje z nadejściem poranka, Taehyung wróci. - mruknął Yoongi, poprawiając swoje ułożenie i opierając czoło o kark Namjoona. - Musi.

Nie mógł spać, to jasne. Jak zawsze leżał z szeroko otwartymi oczami i lustrował mało absorbujący sufit. Tknięty niewytłumaczalnym przeczuciem, zapragnął odetchnąć pełną piersią, więc wstał, podszedł do okna, otworzył je i usiadł na parapecie, mrużąc powieki pod wpływem przyjemnego powiewu.
Mrok otulał wybujałą łąkę przy hotelu, topił w czerni morze i zaokrąglał krawędzie skał. Hoseok obserwował to wszystko, przyglądał się jak zawsze uważnie.
W tym jednak momencie zamarł.
Zastygł jak rażona białym światłem sarna.
Przez gąszcz wysokich źdźbeł brnęła postać. Biały fartuszek zawiązywany na plecach lśnił odbijając wyraźnie światło księżyca. W rytm kroków połyskiwała też jeszcze jedna rzecz; przedmiot, który postać trzymała. Ale to nie miało znaczenia.

- Tae.. - załkał Hoseok, zaraz zeskakując z parapetu i wybiegając z hotelu. Rozpoczął szaleńczą pogoń przez morze traw, w końcu dobywając postaci, zaplatając ramiona wokół jej pasa i ściskając mocno.

- Taehyung.


(T.B.C.) Do przeczytania! - Gabu



2 komentarze:

  1. Zachłannie i irracjonalnie pragnę końca tej historii.
    Wracam rysować oczekując apokalipsy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja nie mogę ;-; Ten rozdział pozostawia więcej pytań niż odpowiedzi ;-; Ja chyba przeczuwam co się stanie ;-; Ale może nie... Nie no nie mógłbyś tego zrobić.... ;-; Zaraz, zaraz...No tak, zrobisz to :| Jak mogłeś to podzielić na części ;-; Rozbudzić ciekawość w czytelniku, a potem go zostawić :''')... No nic XD Pozostaje czekać... Dobrze, że chociaż szybko piszesz :'''') <3

    OdpowiedzUsuń