wtorek, 5 stycznia 2016

"Watch" - free writing

Tytuł: "Watch"

Opis: Kolejna rzecz z serii free writingu, chociaż tu już pojawiły się przesłanki sugerujące inspirację konkretnymi postaciami, więc można to trochę zaliczyć do formy artystycznej oddającej cześć idolom. Mam nadzieję, że udało mi się choć w niewielkim procencie przekazać ogrom emocji, jakimi darzę.. uwaga.. tak, wiem, że wszyscy wiecie. Miłej lektury.


Strugi błękitnych wypłaków zdobiły jego marznące oczy. Czas to tylko pojęcie względne, on nie wiedział ile go już minęło, jak długo siedział w jednym miejscu, bez ruchu, sparaliżowany ciągłym poczuciem niepewności i kruchego gruntu pod stopami. Otaczała go szarawa ciemność, przecinana przez wąskie wyrwy błyskotliwych, przymglonych promieni, które jak smagnięcia biczem na plecach skazańca, rozogniały się na kilka krótkich chwil, by potem zasklepić się, stwardnieć i zabliźnić.

Długie kosmyki cienkich, słabych włosów wirowały w rytm niejednostajnej melodii wygrywanej przez ślepe, południowe wiatry. Biel monotonnie okrywała jasnym welonem spękane połacie brunatnej ziemi. Czas tutaj przechadza się powoli, stawia kroki ostrożnie, by minutne stopy nie ugrzęzły w zimnym błocie.

Wyżłobione już dawno koryta rzeczne kołysały się wraz z jego spokojnym, wytłumionym oddechem. Spływały pociągłymi wstęgami, zataczały smukłe łuki na jego bladej, chłodnej skórze. Rzeźbione mrozem policzki nie przelewały już cennych kropel krwi, rubinów skrywających weń resztki ciepła i żywotności.

Wpatrywał się w ocean. Skute lodem od strony brzegu fale łopotały chaotycznie, rozbijając kry zamrożonych emocji i tłukąc wodne skały bez względu na ich piękno i kunszt. Łzy wielorybie i orcze niezmiennie splatały się i łączyły w jedno, zasilając głębię wszechwód.

Siedział na krawędzi świata już kolejne dekady, tysiąclecia i maleńkie sekundy. Maski dawno wymarłych plemion kruszały lub wilgły, rdzewiały. Pęknięcia powiększały się z każdym uderzeniem serca, tłoczącego jasną posokę przez jego oszronione tętnice. Ciemne, pożółknięte powieki rozmazywały zamglony obraz otaczającej go rzeczywistości. Sina świadomość powtarzała, aby trzymał się dalej, żeby nie zostawiał swojego odwiecznego miejsca, gęstego przetlenionym powietrzem. Ale on już nie słuchał. Martwe uszy odpadły, powoli prując materiał jego zaziębionego ciała. Oczy sczerniały, zapadły się, przegniły ostrą, lśniącą szadzą. Hoseok z trudem wziął ostatni oddech...

Góry otaczały wdzięcznym pierścieniem oceaniczną zatokę. Nazywali ją nierzadko portem zegarmistrza, opisywali w kronikach i balladach. Mgła zasłoniła najwyższy ze szczytów, fale uspokoiły swój spieniony gon. Z niosącym się przez puste pola suchym westchnieniem, blada, zmrożona sylwetka osunęła się po stoku góry.

Na chwilę wszystko ucichło. Nawet ptaki nadmorskie zamknęły dzioby i stanęły w powietrzu, ospale trzepocząc wypłowiałymi skrzydłami.  Ciało, tak blade, że niemalże przezroczyste, zlewało się z mgłą, w którą wpadło. I jakie było zdziwienie kormoranów, kiedy miast roztrzaskać się o ostre, przybrzeżne skały, gdzieś po drodze postać się roztopiła i znikła. Nie pozostawiając po sobie najmniejszego śladu.

Wtedy rozległ się przytłaczający ryk fal, wszystko zerwało się, nakarmione wizją nowego pulsu, świeżej, gorącej krwi. Lód oceanu rozpękł się, ulegając galopującym bałwanom słonej głębi, piaskowe wydmy rozmyły się, siła mokrego chaosu uderzała buntowniczo w zbocza góry. Zagotowało się w oceanie, ogromna kałuża łez uniosła się, pograżając wszystkiemu co stało na jej drodze. Wiatr łomotał dziko, zmieniając tylko ton swego bezlitosnego zawodzenia. Ziemia drżała. Czas zwolnił, zatrzymał się i obrócił w kierunku wody, wiedziony ciekawską naturą.

Fale powoli urastały do gargantuicznych rozmiarów, przesłaniając całą zatokę cieniem zbliżającego się sekretu. Góry jakby zmalały, wobec przytłaczającej potęgi wzniesionych dzieci monsunu. Watry szalały, jak wypuszczone z klatki dzikie zwierzęta, pierwszy raz kosztujące wolności. Aż się zaczęło.

Ściana wody jęła powoli rozszczelniać swoje odmęty, opadając z hukiem na brzeg i roztrzaskując kolejne hektolitry krwi planety o poszarpane, czarne skały. Wyrwa jak cięta rana rozchodziła się na boki, uwalniając coraz większe ilości podatnej na grawitację morskości. Wiatry wiły się i skakały z ekscytacji, czując co zwiastuje taki obrót spraw. Ciemne niebo roziskrzyło się mrożącymi wyładowaniami elektrycznymi, przeszywającymi spieniony, groźny ocean migotliwym, białym światłem. Ptaki już dawno uciekły, nie chcąc paść ofiarom nieobliczalnych żywiołów i ulegając własnemu lękowi. W jeszcze do niedawna cichej, zamglonej zatoczce, nie pozostała jedna żywa istota, wszystko umknęło w głąb lądu, przerażone chaosem wody i nieba. 

Wtedy błyskawica z przeszywającym, rozdzierającym wrzaskiem uderzyła dokładnie pomiędzy powoli dzielące się fale, na krótką chwilę oświetlając dokładnie wnętrze poszarpanych głębin. 

Stał tam. Wielki, ciemny, krwisty. Zajrzał w oczy czasu, uśmiechnął się, rozciągnął oziębłe mięśnie. Czas obserwował go z niemałym zainteresowaniem, bacznie kontrolując każdą spadającą na brzeg kroplę. 

Błyskawica znikła, pozostawiając kotłujące się, oceaniczne piekło tak ciemnym, jak je zastała. Ale ściany wody nie zlały się w jedność, nie wróciły do poprzedniej formy. Odsłonięty w całej nagiej okazałości, postawił krok naprzód. Odmęty zagrzmiały niczym trąby z głębi ziemi, zadrżały niepewnie i jęły obalać się bezwładnie za każdym kolejnym posunięciem jego majestatycznej sylwetki.
Kiedy stanął na czarnym piasku wybrzeża, woda opadła już w całości i cichła właśnie, ostatkami sił wyciszając galopujący do tej pory oddech. Czas zmarszczył gęste brwi.

Silne ręce ciemnego łapały kolejne ostre skały najwyższej z gór. Oddech zmieniał kierunki wiatrów, spojrzenie łamało skrzydła niedobitków. Błyskawice korzyły się, odstępowały stopniowo, umykały w popłochu na zimną północ. Tlen dusił go, wysokość chciała przytłoczyć, fale mruczały groźnie. Aż do momentu, w którym zasiadł na trupim punkcie. A świat opadł, sapnął i zamknął oczy. 

Głowę pokrywały poszarpane, krwiste płomienie. Żyły biły równy, głośny, dyktatorski rytm. Oczy czarnym, bystrym spojrzeniem omiotły swe dzieło, każde ziarnko piasku, każdą kroplę oceanicznego kosmosu. Podparł żuchwę na pięści, rozchylając szeroko nogi i władczo rozpoczynając swój długi marsz z czasem u boku. 

A czas odwrócił z powrotem wzrok i zlustrował topniejącą od żaru słońca glebę. Przeszedł kilka powolnych kroków, ale jakoś dziwnie posiwiał, zesztywniał.

I westchnął.


Do przeczytania! - Gabriel



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz