Tytuł: Black hunger
Paringi: Jikook ( Park Jimin & Jeon Jungkook), Levi (Jung Taekwoon & Kim Wonsik), Navi a bit (Cha Hakyeon & Kim Wonsik), Jingyeom (Park Jinyoung & Kim Yugyeom)
Opis: Pisałem jak zaczarowany aż nie zasnąłem, potem po trzech godzinach snu pierwsze co zrobiłem, to usiadłem do pisania XD Kocham swoją wenę. Poza tym rozdział jest super, tylko nie betowany, za błędy wybaczcie. Fabuła się rozwija, akcja akcja akcja. C'mon.
Matka Jungkooka nie dostawała wiadomości od dwóch dni. Dopiero wtedy młody zorientował się, że coś jest nie tak i pomyślał o stuprocentowo płaczącej krwią ze smutku i stresu rodzicielce. Znaleźli się w niewielkiej mieścinie, tuż u zbocza potężnego pasma górskiego, całkiem możliwe, że połączonego z jęzorem lodowcowym. Miasteczko przecinały liczne wstążeczki czystych, błękitnawych strumyków, gdzieniegdzie łączących się w niewielkie rzeki, lub wręcz przeciwnie - rozdrabniając w kolejne, tym mniejsze odnogi. W tym miejscu prawdopodobnie znajdowała się knajpa prowadzona przez lokalną grupę Silnych, na których pomoc rdza i czerń liczyli z całych sił.
Mgła delikatnymi smugami spowijała ulice; osiadła nisko, tuż przy ich powierzchni i trwała może kilkanaście centymetrów w górę. Brodzili w płytkim, mlecznym powietrzu, zbliżając się do wyludnionego o nieludzko wczesnej godzinie centrum miasta. Nie trudno było odnaleźć się w tym miejscu, kilka przecznic, nieskomplikowana zabudowa, może trzy mosty nad rzekami lodowcowymi. Zimno jednak dawało się dwójce wędrowców mocno we znaki. To jest - jednemu z nich.
- Chim.. zatrzymajmy się gdzieś, zaraz odpadną mi wszystkie palce. - jęknął Kook zdesperowanym, błagalnym głosem i uniósł przed oczy sine dłonie pełne znamion po spękaniu.
Wampir z troską w spojrzeniu zatrzymał się i zawrócił kilka kroków w kierunku chłopca. Dotknął niepewnie jego częściowo podniszczonej skóry, ze smutkiem nie czując ukochanego, parzącego ciepła, a niemal zrównany z własnym chłodem odcień temperatury.
- Cholera.. o tej godzinie nic nie będzie otwarte, musielibyśmy zapukać do jakiegoś domu. Albo hotelu. - mruknął Jim, zatrzymując wzrok na fioletowych płytkach paznokci chłopca i ze zmrużonymi powiekami przytulając opuszki palców chłopca do swoich lodowatych ust.
- Spokojnie. Coś zrobimy. Narazie spróbuj je schować i rozgrzewać. Możesz zostać tutaj, jeśli nie masz już siły, ja pójdę i poszukam kogoś, kto już nie śpi. - westchnął Rudy z niepocieszonym wyrazem twarzy usadził chłopca na jednej z miejskich ławek, z ramion zrzucając swój wieczny, szary płaszcz i dokładnie okrywając drżącego Jungkooka.
Nim zniknął z prędkością dźwięku w kolejnej uliczce, złożył pocałunek króla lodu na czole czarnowłosego.
Jeonowi czas dłużył się bezlitośnie. Każda sekunda trwała dla niego minutę, każda minuta - kolejną godzinę wyczekiwania na przenikliwym, wilgotnym mrozie na jakiekolwiek pozytywne wieści.
W pewnym momencie przeszedł go jednak zupełnie inny niż do tej pory dreszcz. Poza czarnym mrozem i samotnością poczuł przejmujący strach.
Zimny oddech miarowo oplatał jego świadomość, wyżerał tkanki, paraliżował każdą chęć wykonania najdrobniejszego ruchu. Dlaczego..
Dlaczego Jimin zostawił go samego.
- Długo musiałem czekać, aż sobie pójdzie.. - szepnął mężczyzna nad karkiem Kooka, muskając zimnymi wargami jego delikatną skórę. - Ale teraz jesteśmy już sami, przyjacielu.
***
Hakyeon nie należał do cierpliwych osób. Nigdy nie wykazywał predyspozycji do wyczekiwania, dawał otoczeniu do zrozumienia, że jego limit nie jest rozbudowaną skalą. Powtarzał, perswadował, obwieszczał wszem i wobec. I wszyscy powinni to już dobrze wiedzieć, do kurwy nędzy.
Paznokcie wybijały chaotyczny rytm na ciemnej poręczy tronu. Sala nie była jednak tak cicha i wyludniona jak zazwyczaj. Uwagę starał się rozproszyć rozgrywającą się przed stopniami schodów sceną.
- Aghh! - chrapliwy krzyk wydobył się z gardła krótko ostrzyżonego chłopca, który wił się półnagi pod ciałem drugiego, również czarnowłosego osobnika.
Kruk brutalnym gestem złapał gardło młodszego, zmusił go do wyprężenia się mocno i zadarcia zroszonej potem twarzy ku górze. Uderzał biodrami szybko, bezwzględnie, zadając wraz ze stosunkiem mnóstwo bólu. Zaczerwieniona twarz Raviego opływała we łzy, młodszy dusił się, kaszlał i łkał żałośnie. Leo natomiast nie zaprzestawał głębokich, silnych pchnięć, rytmicznie, z impetem wrzynając się przyrodzeniem w ciasne, mocno podrażnione wejście chłopca.
Z ust Kruka wydobywały się agresywne pomruki, ciche, lecz dźwięczne. Pełne dzikiej satysfakcji, pożądliwości, lubieżnie stymulujące erotycznie calutkie otoczenie. Ravi natomiast jęczał; głośno, bezwstydnie, jakby od tego zależało jego życie. Stosunek był długi, wyczerpujący, sadystyczny.
Hekyeon przyglądał się aktowi pozornie bez szczególnego zainteresowania, duża wypustka na materiale otulającym jego krocze mówiła jednak coś zupełnie innego.
Wkrótce stosunek zakończył się obfitym szczytowaniem obu uczestników, sądząc po żółtawych śladach na posadzce - nie pierwszym. Z zaczerwienionego, pulsującego przyrodzenia Dzikiego sączyły się rozrzedzone krople krwi.
Cha z niezadowolonym wyrazem twarzy wstał szybko z tronu, wymijając sapiących nad sobą mężczyzn i zbliżając się do przeszklonej, jasnej klatki, w której znajdowała się maleńka, skulona postać.
Skóra Hongbina była w koszmarnym stanie, suche płaty odchodziły od ciała ogromnymi strzępami, od dawna całkiem czarne oczy wypłakiwały niebotyczne pokłady łez, które w pełnym świetle i pod wpływem temperatury parowały jeszcze zanim zdążyły skapnąć z podbródka. Ojciec chłopca zacmokał z cicha i metalowym, nieco przerdzewiałym pokrętłem zwiększył natężenie promieni, padających na ofiarę, co poskutkowało niosącym się przez całą salę, rozdzierającym wrzaskiem. Z ciała wampira zaczęły wydobywać się wąskie strugi czegoś na kształt dymu, czy pary. Hakyeon bez jednej emocji przyglądał się torturom, po czym najwyraźniej znudzony akcją wrócił na tron.
- Hyuk się nie sprawdza. Tropi ich, ale nie potrafi przejąć inicjatywy. - warknął w końcu, kiedy Ravi wraz ze swym kochankiem wstali, przywdziewając wcześniej zrzucone ubrania. - Leo. - rzucił ostro, na co wyższy z dwójki wyprostował się szybko. - Wracasz do gry. Nie chce mi się czekać. Jimin ma tu być. Teraz. - ostatnie słowo, niemal już wykrzyczane w objawie furii i utraconej kontroli. Kruk skinął głową, przyciągnął Dzikiego do siebie i pożegnał go gorącym, lubieżnym pocałunkiem.
Może sekundę później nie było go już w sali tronowej.
- Ravi. - mruknął jeszcze ojciec, spoglądając na drżącego jeszcze po przebytych doznaniach chłopaka. - Przyprowadzisz starego Kima. Dostawa się przedłuża, muszę sobie z nim chwilkę porozmawiać.
- Tak jest, tato. Czy.. - podjął jeszcze, znacząco spoglądając na wyraźny zarys twardego przyrodzenia na spodniach swojego władcy, ten jednak po ułamku sekundy spędzonym na analizowaniu jego myśli uśmiechnął się delikatnie, wręcz pobłażliwie i spojrzał pełnym swoistej litości wzrokiem na syna.
- Nie, skarbie. Leć, nie trzeba.
Młodszy skinął ze zrozumieniem głową i po chwili zniknął z pola widzenia Hakyeona.
W sali tronowej pozostał w ten sposób tylko Cha, jego niecierpliwość i zduszone, cierpiętnicze jęki sączące się w rytm oddechu z nawy wschodniej.
***
- Cholera Hyuk! Przestraszyłeś go?! Od zwykłego peek-a-boo się nie mdleje!! - wywrzeszczał drobny, rudy furiat, kopiąc z impetem lampę uliczną i sprawiając, że charakterystycznie się odgięła.
- Nie moja wina! Słabe ma nerwy, chłopak.. - jęknął jeszcze czarnowłosy i potarł kark mimo słów, jakie wypowiadał, konkretnie zakłopotany zaistniałą sytuacją.
- Kurwa.. nie odzywaj się już. - niższy machnął energicznie ręką i wyminął skołowanego Sanhyuka, który posłusznie niczym wytresowany pies ustąpił mu miejsca. - Pomyślał, że to Kruk i zareagował bezwarunkowo.. - westchnął jeszcze kucając przy twarzy Jungkooka, ułożonej na wilgotnym drewnie ławki.
Na krótki moment czas zwolnił, Jimin powoli sięgnął spokojnej, delikatnej twarzy, odgarnął mokry kosmyk z czoła, pogładził zmarznięty policzek, wierzchem dłoni sprawdził oddech. Trzeba było go natychmiast ogrzać w jakimś przyjaznym dla Słabych miejscu. Co w teorii wykluczało ich pierwotną destynację, ale Park miał względem tutejszych Silnych dobre przeczucia. A to zdarzało się raczej rzadko.
- Wiesz, gdzie jest ten.. bar, restauracja, cokolwiek co tutejsi prowadzą? - warknął w końcu Rudy, wstając z półobrocie i mierząc Hyuka morderczym spojrzeniem.
- Tiaa, mijałem po drodze. To zaraz tutaj, bierz go. Powinni się tam już kręcić. - dodał jeszcze czarnowłosy i ruchem głowy wskazał kierunek, w którym zaraz mieli się udać.
Jimin bez trudu przerzucił sobie wiotkie ciało Kooka przez ramię i pognał za Hanem, zaraz zatrzymując się przed niepozornym budynkiem, jakich w tym miasteczku było wiele. Brat zapukał do rzeźbionych, starych, nieco rozklekotanych drzwi. Dłuższą chwilę nikt nie odpowiadał. Park nieustannie mierzył puls chłopcu, którego niósł, z troską przeczesując jego zlepione od wszechobecnej wilgoci włosy i niecierpliwie wzdychając w trakcie trwania kolejnych długich sekund oczekiwania.
Jednakże doczekali się odpowiedzi, po kilkukrotnych próbach dobicia się do drzwi i łącznie może trzech minutach próby cierpliwości. Wrota zaskrzypiały niepokojąco, klucz przeskoczył w starym zamku i wkrótce granice niezwiązanych ze sobą światów się zatarły. W drzwiach stanął wysoki, przystojny, ale raczej bardzo młody mężczyzna. Nieskazitelna cera niemal lśniła w nikłym świetle wschodzącego dnia, wyraz twarzy jegomościa pozostał raczej chłodny, jednak spokojny i może nieco zroszony potrzebą odpowiedzi na kilka pytań.
- Em.. Witam. - rzucił w końcu miodowym tembrem, mimo zapraszającego tonu nie rozchylając jednak drzwi ani milimetr szerzej i podejrzliwie mierząc wzrokiem nieprzytomnego chłopca na ramieniu Jimina. Zaraz jednak splótł spojrzenie z Hyukiem, potem Rudym.
- Potrzebujemy pomocy. - ciszę przerwał delikatny, odrobinę przemęczony głos Parka, który nieznacznie poprawił sposób przytrzymania Kooka.
Gęsta mgła wpłynęła pomiędzy postaci. Słychać było tylko ciche, skonsternowane oddechy, wysoki chłopak przez moment wyraźnie skupił się na Sanhyuku, jak Jimin wywnioskował, najpewniej czytając pobieżnie jego myśli, czego młody i niewprawiony wampir mógł jeszcze nie odczuć.
- Wejdźcie. - mruknął w końcu gospodarz i przepuścił trójkę przybyszów przez próg wgłąb ponurego, zaciemnionego pomieszczenia.
Sala wyglądała na typowy bar, kilka stolików, kasa, za którą na półce lśniły lokalne alkohole, wszystko utrzymane w surowym, nieco staroświeckim wystroju. W powietrzu unosił się intensywny zapach kurzu i osobliwych perfum. Gdzieś w oddali majaczyła woń cynamonu.
- Chodźcie za mną. - wysoki wybawca najwyraźniej czuł się już znacznie wygodniej, będąc na swoim terenie, co poskutkowało tym, że jego głos brzmiał zupełnie inaczej niż na początku: stał się bardziej klarowny, nieco głośniejszy i wyższy.
Przeszli przez kilka korytarzy i dwie pary drzwi, aż znaleźli się w mieszkalnej części lokalu. Tutaj wystrój był nieco mniej ekstrawagancki, jaśniejszy, mimo wszystko utrzymany w stonowanej kolorystyce. Miało się wrażenie, że mgła wdzierała się tutaj nawet przez szczeliny w oknach, zalegała przy posadzce, przesycała wilgocią. Gospodarz zatrzymał się przed konkretnymi drzwiami, wyciągnął z czarnej bluzy, którą miał narzuconą na ramiona, niewielki kluczyk, którym rozszczelnił przejście do kolejnego pokoju. W środku nie było pusto.
Tuż po otworzeniu drzwi, wędrowcom ukazały się trzy postaci: jedną z nich był drobny brunet w krótkich, wystrzępionych włosach, który okupował dolne łóżko piętrowej konstrukcji i w dłoniach obracał coś, czego nie można było zidentyfikować na pierwszy rzut oka. Drugim w pokoju był jeszcze drobniejszy, a raczej po prostu bardzo chudy chłopiec o dłuższych włosach w odcieniu spranego karmelu. Miał bystre, czujne spojrzenie. Trzeci mężczyzna siedział pod ścianą naprzeciwko łóżka, nie był imponującej postury, jednak top, jaki miał na sobie eksponował dobrze zbudowane, silne ramiona. Jasne, niemal białe włosy trwały w niezmąconym spokoju, aż do momentu, w którym drzwi się rozchyliły, a grzywka zafalowała wraz z szybko zwróconą w kierunku nowo przybyłych głową.
- Mamy gości. - rzucił przewodnik zagubionej trójki, na co uwaga wszystkich w pokoju szybko zwróciła się ku otwartym drzwiom. Ich oczy lśniły przenikliwymi, jaskrawymi odcieniami. Fuksja, neonowa zieleń, pomarańcz. Błyskały zupełnie jak reklamy na wielkich bilbordach.
- Yugyeom, zdurniałeś do reszty? - mruknął białowłosy, siedzący na podłodze mężczyzna i sięgnął pasa, gdzie przy biodrach kołysała mu się kabura. Szybkim, wprawionym ruchem wyjął i odbezpieczył pistolet, celując prosto w czoło Hyuka, który pytająco zmarszczył brwi.
- To nasi, debilu. No, prawie. - westchnął wspomniany Yugyeom i zerknął porozumiewawczo na rudowłosego, oraz jego mało poręczny bagaż.
- Co to znaczy prawie? Kogo Ty wpuszczasz do domu, co?
- Z jakiego miotu jesteście? - mruknął beznamiętnie Jimin, po czym wyminął osłupiałego agresora, który opuścił broń i wpatrywał się w jego poczynania jak spetryfikowany.
Park natomiast przeszedł pół pokoju, a dotarłszy do łóżka zerknął z suplikacją wymalowaną na twarzy na chłopca, który do tej pory na nim siedział. Ten jak na rozkaz zeskoczył z gracją z mebla i ustąpił miejsca ciału Kooka, które zaraz po tym jak zniknął wcześniejszy użytkownik, wylądowało ciężko na twardym materacu. Wszystkie pary oczu skupiły się właśnie na Rudym, który układał z troską nieprzytomnego chłopca, a kilka sekund później stał już wyprostowany przodem do zgromadzenia.
- Potrzebuję dla niego jedzenia. Dla Słabych. - mruknął Jimin, na co stojący pod oknem chłopak w karmelowych włosach z cichym westchnieniem oderwał łopatki od ściany i ruszył w kierunku baru, za nic mając karcące spojrzenia stojącego w progu blondyna, który mimo pozornie wyjaśnionej sytuacji nadal zaciskał palce na spluwie.
- Kurwa mać. Skąd oni się tu w ogóle wzięli, co? - rzucił w końcu w kierunku Yugyeoma, który wzruszył ramionami i przeczesał swoje ciemne włosy, w poświacie dnia ukazujące delikatnie, a może wręcz tajemniczo bordowy odcień.
- Przyszli, z daleka, trzy dni wędrówki. Knypek i młody to Silni, truchło to człowiek. Najwyraźniej w jakiejś relacji z knypkiem. Tyle wiem, nie chciałem szperać młodemu w zwojach, bo bym go jeszcze połaskotał nie tam gdzie trzeba. - Yugyeom ponownie wzruszył ramionami i sprawdzając kondycję swoich paznokci przeszedł wgłąb pokoju, gdzie krótko ostrzyżony brunet obserwował jak Jimin siedzący na łóżku delikatnie gładził powoli nabierający żywych kolorów policzek Jeona.
- Pytałem z jakiego miotu jesteście. - mruknął w końcu Jim, nieobecny wzrok kierując na bezimiennego bruneta, potem na wyższego, który dołączył do niego i zarzucił ramię na jego barki.
- Jaehwan. - odparł cicho niższy, wtulając się nieznacznie w tors Yugyeoma, nie spuszczając jednak z dwójki na łóżku wzroku.
- Ha.. - Jimin prychnął z nieukrywaną goryczą w głosie i zacisnął na chwilę wargi, jakby nie mogąc czegoś przeboleć.
Przez rozchylone okno zaczynało wpadać coraz więcej jasnego, szpitalnego niemalże światłą, w takim jednak natężeniu, które nie przeszkadzało jeszcze w funkcjonowaniu.
- A wy? - burknął Yeom, wplatając palce w krótkie włosy towarzysza, które zaraz dość czule jak na przeciętną relację przeczesał.
Jimin uniósł na rozmówcę zbolały wzrok, po czym ze smutnym uśmiechem rozchylił usta.
- Hakyeon. - odparł, na co źrenice obecnych w pokoju rozszerzyły się momentalnie, a na ich twarze wpłynęła duża dawka ekscytacji połączonej z zaciekawieniem i swoistym szokiem.
- O stary.. słyszałem.. czekaj. Ty jesteś Jimin?
Rudy skinął oszczędnie głową.
- Rany.. czekaj, zawołam resztę. Musisz nam wszystko opowiedzieć.
***
- Mark, jaja na kółkach, mamy tu dzieci CHA HAKYEONA!
- Pierdolisz? Serio?
- Chodź, Jimin będzie wszystko opowiadał.
- Ten Jimin? Rudy, tak? Z opowieści wydawał się wyższy.. hm. Dobra, już lecę!
Do przeczytania! - Gabrych <3
Wspominałam już, że kocham to, jak piszesz?
OdpowiedzUsuńTo jest po prostu magia~~~
Kocham to <3
Czekam na kolejne~~~
Piszesz jak Paweł Paliński. Twój styl, po prostu magia. Nie wiem, czy odbierzesz to jako komplement, ale taki był zamiar. Nie ogarniam tych relacji, ale scena z Leo i Ravim mnie znokautowała, tylko Ty tak potrafisz O.o . Jasne, że rozdział super, jak całe opko! (Got7, dziękuję *0*)
OdpowiedzUsuń