Tytuł: Like a Butterfly
Paringi: -brak-
Opis: Witam w kolejnym rozdziale, tym razem o J-hopie. Nie powiem, że były z tym kawałkiem leciutkie problemy, może w związku z tym, że nie łatwo mi pisać o tego typu problemach. Ale jest, czy gorszy od reszty, czy lepszy - wy zdecydujecie. A teraz zapraszam serdecznie.
O, szanowni państwo, toż to już trochę czasu odkąd ostatnio miałem przyjemność zapoznawać państwa z którąś z historii. Niemniej jednak witam serdecznie, jak za każdym razem i zapraszam tym goręcej do lektury.
Dzisiejsza opowieść może wydać się państwu nieco podobna do pierwszej. Proszę jednak nie dać się zwieść pozorom, gdyż podwaliny ku obu sytuacjom dał zupełnie inny czynnik. W każdym razie zapraszam, ze szczerą nadzieją, że jeszcze delikatnie państwo drżą po poprzednim opowiadaniu, do kolejnej części naszych opowieści: tym razem przedstawiam państwu z wielką przyjemnością - Jung Hoseok, proszę państwa!
Otulony ciepłą pierzyną poranek, leniwe powieki klejące się do siebie. Motywacja do działania głęboko, na samym dnie świadomości, jeszcze nie do końca przebudzona.
Wtem zadzwonił drugi alarm w telefonie. Teraz już świeża motywacja, w pełni rozbudzona, kazała mu szeroko otworzyć oczy i uśmiechnąć się do kolejnego dnia. Hoseok zawsze wstawał najwcześniej i wszyscy dobrze o tym wiedzieli. Nie byli jednak w jego skórze, a budzenie się godzinę przed czasem było niemałym wyczynem. On to jednak lubił, być przez chwilę sam ze sobą; kumulować pozytywną energię i kierować ją w odpowiednim kierunku.
Z takim nastawienie, poranki mimo, że nie należały może do najłatwiejszych, były zdecydowanie dobrym akcentem na rozpoczęcie następnego dnia i mocnym. podpartym ambicją i marzeniami, postanowieniem ciężkiej pracy.
Jak każdego dnia, w odosobnieniu otwierał salę, przygotowywał sprzęt, rozkładał wszystko co potrzebne. Potem pół godziny przed pobudką reszty BTS zaczynał się rozciągać.
Uwielbiał czuć swoje ciało. Nie uważał się za jakoś specjalnie fantastycznie zbudowanego, ale w niczym to nie przeszkadzało - utrzymywał dobrą wagę i kondycję, więc był z siebie zdecydowanie zadowolony.
Stanął naprzeciw lustra, uśmiechając się nieco pobłażliwie do własnego odbicia.
- Cześć, Hoseokkie... - szepnął, plącząc ręce i rozciągając prawy bark.
Górne partie; dokładnie rozgrzał ramiona, mięśnie klatki piersiowej, potem brzuch i grzbiet, na końcu nogi, którym poświęcał zawsze najwięcej czasu. Najpierw na stojąco, prężąc się do lustra w pełnym skupieniu, z szortami podciągniętymi wysoko. Lubił oglądać jak naciąga się każdy jego mięsień, zupełnie jakby był zafascynowany ludzką budową na tyle, by codziennie dziwił się istnieniem tego fenomenu. Wyraźnie zarysowane łydki, przyjemny dla oka łuk uda. J-hope z jakąś niespotykaną czułością przygotowywał swoje mięśnie do całodziennego wysiłku, tak uroczo poświęcony swemu fachowi.
Wkrótce też pojawili się pozostali członkowie, witając się z nim serdecznie. Cieszył się tak całą grupą jak i każdym z osobna. Wiedział doskonale, że jeśli chodzi o taniec, poświęca się temu najgoręcej z BTS, ale był bardzo dumny z tego, że jego umiejętności nie dały rady przyćmić najważniejszej cechy jego charakteru - szczerości. Kochał swoich przyjaciół, kochał oddawać się w całości swojej największej pasji. Był cały dla świata, w którym tworzył. Stawianie sobie coraz to nowych, wyższych poprzeczek, sprawiało, że toczenie swojego małego tobołka doświadczeń, miało sens i pełen wachlarz barw.
- Hobi-hyung, nie męcz nas tak! - wykrzyknął zawiedziony Rap Monster, kiedy jego Hoseok narzucił im na karki kolejną partię ćwiczeń.
- Namjoon, inaczej zostaniesz takim drewniakiem do końca życia, a już jesteś na całkiem niezłej drodze! - cała grupa roześmiała się gromko, poklepując załamanego lidera po łopatkach.
Zdecydowanie czuł przy nich, że żyje. Bez żadnego lęku, za to z bardzo dokładnie ogarniającym bezpieczeństwem. Jak najcieplejsza, najprzyjemniejsza pierzynka, zespół osłaniał go od wszelkiego zła tej ziemi. Tak jak gdyby byli jakoś magicznie ze sobą połączeni, tworząc razem coś wyjątkowego. W końcu byli absolutnie piękni w mnogości aspektów, a praca jaką wkładali w każdy jeden ruch, w każdy dźwięk, była pełna młodzieńczej świeżości i ochoty do rozwijania się z każdą chwilą.
J-hope nie ukrywał ani przed ekipą, ani przed samym sobą, że próby były całym jego życiem. Po odbyciu wszystkich możliwych ćwiczeń, niestety musiał jednak opuścić swoją ukochaną salę. Z rozczuleniem wypisanym na zawsze pogodnej twarzy zgasił światło, taszcząc na ramieniu ciężką torbę.
Po omieceniu pomieszczenia wzrokiem zatrzymał się na lustrze, tak jak wszystkie inne ściany, spowitym półmrokiem. Wydał z siebie cichy, niekonkretny pomruk.
- Pa, Hoseokkie..
OBU. TWARZY.
Jungkook najwidoczniej wyszedł. Jak zazwyczaj z resztą; ostatnio tylko coraz częściej. Wybywał zaraz po próbie, tak jak Namjoon i czasem Suga, a wracał późnym wieczorem. Hoseok z zaniepokojeniem obserwował każdy jego ruch, kiedy w największej ostrożności, by tylko nie zostać przyłapanym, maknae wracał do dormu, często z twarzą zalepioną krwią. Było pewne, że wdawał się w bójki, ale Hobiemu coraz mniej się to podobało. Zaczynał źle wyglądać na twarzy, podkrążone oczy, niekiedy nawet małe szramy maskowane makijażem. Jeszcze trochę i zacznie przychodzić ze śliwami pod okiem albo wybitymi zębami. Nie wróżyło to nic dobrego.
Skąd wiedział?
Hm.. nie często zdarzało mu się zasypiać w nocy, więc obserwował wszystkich z ukrycia i poznawał wiele maskowanych przez nich sekretów. Sam przecież taki posiadał.
Wracając jednak do obserwacji terenu... Kookie wyszedł. A co z Jinem? On przecież zawsze siedział w pokoju, nie miał potrzeby włóczęgi, bicia się, klubowania.. gdzie więc mógł pójść?
- Czym Ty się martwisz kochanie... - rozległ się barwny, pewny siebie głos, na co Hoseok wywrócił oczyma.
- Nie martwię się, wcale? Po prostu jestem ciekaw...
- Czy znowu mi się oddasz?
Zapadła nieco dłuższa, przerywana nierównymi oddechami J-hope'a, cisza.
- Tak myślałem. - dodał, uśmiechając się cwanie i przechadzając się w kierunku dużego lustra we wschodnim rogu pokoju.
- Mimo to, jesteś zbyt śliczny, żeby marnować się na takiego pokrakę jak ja... - mruknął jeszcze, oglądając się z poszerzającym się, pseudo niewinnym uśmiechu.
Zachichotał pod nosem, rumieniąc się do odbicia, po czym odszedł, bezwiednie sunąc nogami po panelach.
Skocznym krokiem dotarł do łazienki. Przejrzał się kilka razy w lustrze nad zlewem, to z bliska, to z dalsza, dokładnie badając palcami twarz. Po tej czynności chwycił klameczkę szafki tuż obok lustra i rozchylił ją z zadowoleniem. Pusto..
Wszystkie półki były puste. Już od jakiegoś czasu. Wiedział, że długo tak nie da rady. Bywało w końcu coraz gorzej, pojawiały się na powrót dawne nawyki, pozornie wyplewione już dawno temu.
- Nic nie znajdziesz, ani dzisiaj, ani jutro, ani za miesiąc.
- Niby dlaczego?
- Bo nie odważysz się tam pójść. Masz idiotyczną traumę, zachowujesz się jak małe dziecko... - zadziorny, nieco irytujący głos zaczął i jemu działać na nerwy.
"Jeszcze Ci pokażę" pomyślał dumnie wypinając pierś, jednak zaraz jakby jego rozmówca przyłożył mu ostry i ciężki jak młot cios w brzuch. Hobi skulił się niezwykle, upadając na przyklejone do brzucha ramię. Z bardzo szeroko otwartymi oczyma, rozglądnął się wokół, jakby próbował dowiedzieć się, gdzie jest. W panice zamachał kończynami, przesuwając się w najciemniejszy kąt w pomieszczeniu i skulił się, w wręcz nieludzki sposób, stając się bardzo maleńkim zawiniątkiem z błyszczącymi oczami.
- POKAŻ SIĘ! - wrzasnął zdzierając sobie głos, co spowodowało, że do oczu napłynęły mu łzy.
- Kim ty jesteś?! - dodał zrozpaczonym, drżącym głosem, czując jak ciało wychodzi spod jego kontroli i trzęsie się spazmatycznie.
Bał się. Czuł przeogromny strach, zalewający jego oczy, usta, umysł. Nie potrafił nad tym zapanować. Za każdym razem, kiedy zostawał sam, to przychodziło. Mieszało rzeczywistość, naginało prawdę.
Miało jego twarz, widział ją dokładnie w odbiciu lustra. Tylko ten drugi Hoseok zawsze cieszył się z jego cierpienia. Kiedy chował się, słyszał jego histeryczny śmiech, niosący się echem wewnątrz własnej głowy.
Chciał wstać na swoich silnych nogach, zaprzeć się silnymi rękami i pokazać, że jego umysł jest potężniejszy niż panika.
Ale nie był.
Zawsze mu się oddawał.
Cały w konwulsjach czuł jak gorące łzy przecinają skórę jego lodowatych ze strachu policzków. Nie umiał nad tym zapanować. Za bardzo się bał.
- O-odejdź... - wyszeptał, zamykając oczy, spod których nieustannie wydobywały się ogromne pokłady łez. Strach szarpał nim na wszystkie strony, nie umiał zracjonalizować własnych myśli. Skupiały się tylko na jednej, jedynej rzeczy: on mnie zabije.
Był pewien, był stuprocentowo pewny, że któregoś dnia to się pojawi, w swojej zmaterializowanej postaci, że on sam stanie przed nim i splunie mu w twarz.
A potem go udusi.
Udusi się.
Jak ryba wyciągnięta na brzeg. Straci dopływ tlenu, tkanki będą powoli obumierać, mózg nie otrzyma odpowiedniej ilości napędu, by kontynuować swoją pracę.
Stanie serce.
Opadnie siny na podłogę, z oczami wybałuszonymi jak nigdy i drżąc w agonii zostanie sam.
Już na zawsze.
Widział to wszystko bardzo dokładnie, każdy sen wyglądał idealnie tak samo. Dlatego prawie nie sypiał, chcąc uniknąć tych strasznych, mdlących wizji. Nie było rzadkością, że tuż po obudzeniu się gnał do łazienki i wymiotował do zlewu. Bał się tak strasznie. Nie był w stanie w żaden sposób tego powstrzymać, a jego życie, z pełnej przyjaciół idylli, zamieniło się w trwanie w koszmarze i oczekiwanie na śmierć.
Kiedyś ktoś go zobaczył w tym stanie. Wszedł do łazienki, kiedy nie powinien. Zabrali go do psychiatry, ten kazał opowiedzieć wszystkie dolegliwości jakie do tej pory się pojawiały. Zapadł jednoznaczny wyrok: psychoza maniakalno-depresyjna. Nie wiedział co to znaczy, inni chyba wiedzieli, bo zaczęli cicho chlipać z twarzami schowanymi w dłoniach. Przecież czuł się już dobrze, co się dzieje...
Po wizycie mengao wziął go do swojego gabinetu i posadził na krześle. Miał nietęgi wyraz twarzy.
- Po pierwsze nikt nie może się dowiedzieć...
Cichy głos, pełen konspiracyjnego wydźwięku.
- Nie zostajesz sam, nawet do pierdolonego kibla będą z tobą chodzić...
Piekący nos, wilgoć pod powiekami.
- Jesteś kurwa chory psychicznie, Hoseok! Jak mogłeś nam nie powiedzieć?!
Potok łez, czerwień, krzyk, ból, strach.
- Chodząca beznadzieja, a nie tancerz! Jak ty w ogóle chcesz funkcjonować, huh?! A może nie chcesz funkcjonować? ...Hoseok, do cholery!
Czerń, cierpienie, lęk, lęk, on... jego twarz. Stał tuż przed nim, szczerzył się w obleśnym, morderczym uśmiechu. Strach, lęk, przerażenie.
- Nie.. my chcemy umrzeć. - wysyczał, pożerając każdy promień nadziei w umyśle Hope'a.
Od doktora dostał kilka opakowań różnorakich leków. Dapoksetyna, allobarbital, trazodon, metylofenidat, perazyna. Powiedział, że to na inne stany, wszystko mu wyjaśnił, zostawił notatki. I Hobi postanowił sobie, przed oboma twarzami, że będzie posłusznie wypełniał wszystkie polecenia, brał leki i nie zrobi już nic głupiego, jak to menadżer powiedział. Że będzie szczęśliwym, spokojnym sobą.
Ale nie wyszło to do końca tak, jak chciał. Kiedyś drugi Hoseok zaatakował go zupełnie niespodziewanie, czuł, jak zadaje mu prawie fizyczny ból, jak śmieje się w twarz, jak pluje w niego obelgami. Wtedy po raz pierwszy poczuł, jak dłonie zaciskają się na jego gardle. Bał się jeszcze bardziej niż zawsze, rzucał się, skakał jakby stał na rozżarzonych węglach, dostał silnego ataku epileptycznego. Nie mógł poruszyć żadną częścią ciała, sparaliżowany strachem, powoli dusił się na podłodze, krztusząc własną śliną i wymiocinami.
Wtedy nagle poczuł jakby coś ustało. Albo przynajmniej ulżyło. Jakby coś, lub ktoś, drugiego Hoseoka powstrzymał. Wstał, na drżących, miękkich nogach, z zapłakanymi, czerwonymi oczami. Spojrzał w lustro. Już teraz wyglądał jak trup.
Jedyne, co rzucało się w jego głowie jak w spazmach: nie możesz dać mu się zabić.
Nie mógł. Ale jak? Na ile to zostało powstrzymane, kiedy wróci?
Czuł, że nie ma dużo czasu. Otworzył w panice szafkę. Trazodon, perazyna... wysypał wszystko co zostało, mimo, że nie było tego wiele. Nie straci tej szansy. Zrobi wszystko co się da.
Musi być panem swego losu.
Nie udało mu się. Przeżył.
Co prawda zwracając całą noc i śpiąc kolejne dwa dni. Ale przeżył.
Wytłumaczył reszcie, że chyba złapał grypę i musiał swoje odpocząć. Na szczęście nikt nie dopytywał, czy naprawdę tak było, bo wiedzieli dobrze, że Hope bywa przepracowany i nie mieli sumienia odbierać mu należnego wypoczynku.
A on bał się każdego dnia. Obsesja na punkcie jego powrotu rosła, pogłębiała się w zastraszającym tempie. Już nie było momentu, w którym nie czułby zbliżającego się odejścia.
Dlatego tak bardzo, tak rozpaczliwie chciał odebrać sobie życie.
Nie mógł pozwolić na to komukolwiek innemu.
Nawet sobie.
A może zwłaszcza sobie.
Do przeczytania! - Gabek.
dlaczego ;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;
OdpowiedzUsuńJ-Hope...D": pogrążyłeś mnie w smutku i zamyśleniu ;-; (znów). Hoseok... Przecież to taki tryskający energią, radością z życia człowiek. Jednak przyznam rację to mogą być pozory, kazdy chyba nie lubi pokazywać co czuje wiec skrywa to przed światem ;-;. No to takie moje przemyślenia x"D. Gabek zabije Cię za to, że równiez skrzywdziłeś mego (no i Twojego >>) J-Hope ale muszę przyznać, że wyszło Ci świetnie i kurczę zabrakło mi chusteczek ;-;( Za Jimina też dostaniesz xD. Ehh me dwa skarby ;;) Ale i tak zajebiostycznie piszesz i chce wiecej <3
OdpowiedzUsuńPierwsze, co mi się rzuciło w oczy - bardzo fajnie opisujesz odmienne charaktery chłopaków, to się chwali. Pisanie z perspektywy tak wielu postaci nie jest proste.
OdpowiedzUsuńO nie... jak ja lubię wątki z chorobami psychicznymi ;u; Jak czytałam ostatnie fragmenty tego rozdziału, to aż wstrzymałam oddech - tak się przejęłam XD
Iii zaczynam następny rozdział ♥
Skonczylam ten rozdzial i stwierdzam ze
OdpowiedzUsuńJa wiem czy to taki "angst jak cholera"...
Szczerze, jedyne co mozna wyciagnac z tego to to ze kazdy nosi maske i przy ludziach wszystko cacy a samemu wielkie slabosci nienawisc bol smutek lek i ze dzis ludzie sa zamknieci sami ze swoimi problemami i boja sie prosic o pomoc. Ale ten
W sumie to opisujesz problemy dzisiejszych nastolatkow wdrazajac w to bts - co jakos niekoniecznie do mnie przemawia, bo co to za krzywdzenie mi chlopcow w ten sposob.
Ogolnie jak czytalam pierwszy rozdzial to bylo takie wtf przy tej naglej zmianie i "co to za hipokryzja???"
Ogolnie nwm czy chce mi sie czytac do konca skoro kazdy rozdzial opisuje po prostu ten sam dzien innego czlonka i przedtawiony kolejny problem...
Choc w sumie dla zasady powinnam bo zawsze czytam partowki do konca a nuz jeszcze mnie cos przekona
Nikt do kończenia nie zmusza, skoro Ci się to nie podoba, po prostu zostaw i ciesz się tym, czego czytanie sprawia Ci przyjemność. Have fun.
UsuńGabriel